Wybory prezydenckie mogą uśmiercić lewicę, wskrzesić pozapisowską prawicę i mocno zmienić krajobraz przed jesienną batalią o Sejm. Sondaże wskazują, że Janusz Korwin-Mikke i Paweł Kukiz (kolejność alfabetyczna) zajmą prawdopodobnie trzecie i czwarte miejsce w wyścigu prezydenckim i już 11 maja staną przed dylematem, co począć z uzyskanym kapitałem. W sumie dostaną pewnie w granicach 8–12 proc. głosów. W kwietniowych sondażach Kukiz ma średnio 7 proc. głosów, Korwin-Mikke 5 proc. (wyniki z wyłączeniem niezdecydowanych).
W październiku obaj chcą powalczyć o wejście do Sejmu, w którym mogliby teoretycznie dać koalicyjną większość PiS, ale nie wiadomo, czy Korwin-Mikke i Kukiz zdołają się porozumieć co do formuły porozumienia.
Rysują się dwa scenariusze. W pierwszym, po ciężkich negocjacjach korwinowcy i kukizowcy wraz z narodowcami tworzą wspólną listę, która reprezentowałaby wszystko, co w Polsce wściekłe na system, i która miałaby wszelkie szanse pokonać próg wyborczy. W scenariuszu drugim, po równie ciężkich negocjacjach, „wściekli” tworzą dwie konkurencyjne listy, które prawdopodobnie solidarnie zatonęłyby w październikowych wyborach. Nie sposób dziś powiedzieć, który scenariusz jest bardziej prawdopodobny, ale widać już, co porozumieniu sprzyja, a co może je storpedować.
Wspólne i sporne
– Mamy wiele punktów wspólnych, możemy się porozumieć – przekonuje zwolennik Korwin-Mikkego pytany o relacje z Kukizem. – Razem zwalczamy biurokrację, chcemy obniżenia podatków, jesteśmy za jednomandatowymi okręgami wyborczymi, w zasadzie podzielamy poglądy na politykę zagraniczną – wylicza rozmówca POLITYKI. Przypomina, że w kampanii prezydenckiej obyło się na razie bez większych zgrzytów; Korwin-Mikke i Kukiz zawarli swoisty pakt o nieagresji.