Jesteście nabrani, tak bardzo nabrani, dzikie dzieciaki... – tak przed laty wykrzykiwał Muniek Staszczyk, podobnie jak Paweł Kukiz, Kazik Staszewski czy piszący te słowa, rocznik 1963. Jesteśmy ludźmi pogranicza. Pół życia mieszkaliśmy w nienormalnej Polsce i pół życia w tej w miarę normalnej. I znowu stajemy przed wyborem, którą drogę wybrać? Nikt z nas nie jest politykiem, nawet Kukiz, o czym niżej, ale każdy jest chorobliwie polityczny i ma serce uwikłane w trudną miłość do ojczyzny. To nie będzie zatem, drogi czytelniku, tekst publicysty. To będzie tekst obywatela, emocjonalnego uczestnika rzeczywistości, którego przerosła historia. Tekst prześmiewcy, który nagle, przez chwilę, postanowił być poważny.
Nie będę ukrywał. Jestem człowiekiem w miarę zamożnym. Stać mnie na emigrację za świętym spokojem, a nie za pracą. Stać mnie i moją dziewczynę na ewentualne in vitro za granicą, stać mnie na zegarki Sławka Nowaka, ale nie stać mnie na jego cynizm. Stać mnie na płacenie podatków wymyślanych przez ludzi, którzy sprawiają wrażenie, że gotowi by byli opodatkować nawet biedę. Ale nie stać mnie na obojętność.
Nie stać mnie na mieszkanie w Miasteczku Wilanów, bo przypomina mi Alcatraz, ale nie stać mnie tym bardziej na widzenie Polski jako pola walki dwóch gangów: smoleńskiego i lemingradzkiego. Stać mnie na to, żeby być antysystemowym, nawet dla medialnej zadymy, ale już na serio – nie stać mnie na akceptację ekonomicznego wykluczania ludzi młodych. Mam bratanków w wieku typowego wyborcy Pawła Kukiza i nie chcę słyszeć rozmów w stylu: Co jest fajnego w Warszawie? Samolot lecący do Londynu.
Tak, daliśmy się nabrać. Liberalnym przebierańcom. Daliśmy się nabrać człowiekowi, który w swoim sercu, a nie w konstytucji, powinien szukać granic aktywności.