Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Przyłączcie się albo wyłączcie się

Lewica się łączy, ale nie cała

OPZZ i SLD razem z okazji święta pracy OPZZ i SLD razem z okazji święta pracy Lukas Plewnia / Flickr CC by SA
Lewica musi pokazać nie tylko, że ma alternatywny dla liberałów i konserwatystów program, ale też, że jest jedna.

Dzięki inicjatywie Jana Guza, szefa OPZZ, kilkanaście partii i organizacji lewicy stworzyło minimum programowe i ma szansę iść razem do wyborów. Gdyby to się udało, zjednoczona lewica może w październikowych wyborach uzyskać dwucyfrowy wynik. Pewności oczywiście nie ma, ale jest spora szansa.

Porozumienie różnych nurtów lewicy ma dla lewicowych wyborców i lewej części sceny politycznej fundamentalne znaczenie. Bo bez niego najprawdopodobniej żadna lewicowa formacja nie znalazłaby się w następnym Sejmie. Ale jest to bardzo ważna wiadomość dla wszystkich. Bo kandydaci wspólnej listy lewicy mają szansę nie tylko znaleźć się w parlamencie, ale też stać się trzecią parlamentarną siłą obok PO i PiS. A trzecia siła, zwłaszcza jeśli w Sejmie będą tylko trzy partie i żadna nie uzyska samodzielnej większości, może być języczkiem u wagi.

W takim optymistycznym scenariuszu lewica wróciłaby do poważnej gry, a może też do rządu. Nawet jednak gdyby odbudował się PO-PiS, obecność silnej lewicy w Sejmie będzie miała istotne znaczenie. Bo będzie wzmacniała bliższe lewicy frakcje koalicji.

Problem polega na tym, że zjednoczona lewica to nie jest cała lewica. Poza porozumieniem została partia „Razem”, która jest lewicowa w wyraźnie pokryzysowym sensie – jak hiszpański Podemos – więc nie pasuje do reszty strukturalnie. Na to się nie poradzi. I nawet nie należy próbować, bo istotą „Razem” jest właśnie ta strukturalna odmienność, która może się jeszcze okazać pożyteczna na następnym zakręcie.

Gorzej, że w porozumieniu nie zmieściło się kilka znaczących postaci dotychczasowej lewicy. Między innymi Grzegorz Napieralski i Andrzej Rozenek, którzy założyli ugrupowanie o bardzo dziwnej nazwie „Biało-Czerwoni”. Biało-Czerwoni nie mają żadnej szansy wejść do następnego Sejmu.

Reklama