Osoby czytające wydania polityki

„Polityka” - prezent, który cieszy cały rok.

Pierwszy miesiąc prenumeraty tylko 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Hipisi dwaj

Kuchciński, Terlecki: od hipisów do PiS-u

Marek Kuchciński i Ryszard Terlecki – dzisiaj czołowe postaci w państwie Marek Kuchciński i Ryszard Terlecki – dzisiaj czołowe postaci w państwie NEWSPIX, AN
Niewielu polskich hipisów w uczesanym dorosłym życiu wybrało politykę. Ci, którzy zaszli najdalej – dzisiejszy marszałek i wicemarszałek Sejmu – zostali zatwardziałymi konserwatystami.
Ryszard Terleckiarchiwum Ryszarda Terleckiego/Archiwum prywatne Ryszard Terlecki
Marek Kuchciński (z prawej)Newspix.pl Marek Kuchciński (z prawej)

Ryszard Terlecki, szef Klubu Parlamentarnego PiS, wicemarszałek, jako Pies był jedną z najbardziej charyzmatycznych postaci krakowskiego ruchu. Marszałek Sejmu Marek Kuchciński, jeden z najbardziej zaufanych ludzi Jarosława Kaczyńskiego, obwieszony koralikami, pomieszkiwał w namiotach nad Sanem – bo w rodzinnym Przemyślu nie było hip-chatek. Miał dwa pseudonimy: Penelopa i Członek.

Pierwsi hipisi pojawili się w Warszawie w 1967 r. Młodzi ludzie z długimi włosami, ubrani zdumiewająco kolorowo, jak na siermiężny PRL. Za dnia przesiadywali na Marszałkowskiej, pod domem towarowym, nocowali w suterenie willi na Mokotowie. Niebawem podobni kolorowi długowłosi zaczęli pojawiać się w różnych miastach Polski. Około tysiąca osób polskiej hipiserki jeździło na „zloty” do Mielna czy Dusznik-Zdroju, dezorientując milicjantów. Którzy na jednym z takich zlotów w Opolu pierwszy raz przećwiczyli „ścieżkę zdrowia” – młodzi ludzie musieli przejść przez szpaler pałujących milicjantów. Później, w 1976 r., tę metodę MO stosowało wobec strajkujących robotników z Radomia i Ursusa.

Koledzy z tamtych czasów – hipisi krakowscy, warszawscy, wrocławscy i łódzcy – w większości zostali artystami. Zajmują się muzyką – jak Olga „Kora” Jackowska (której hipisowska ksywka wymyślona przez koleżankę Galię stała się potem scenicznym pseudonimem); Zbigniew „Serduszko” Hołdys; Nina Hagen (dziś punkrockowa artystka w lateksowej bieliźnie śpiewająca po niemiecku, która zrobiła karierę najbardziej międzynarodową). Jak Dimitrios „Milo” Kourtis; Jacek „Krokodyl” Malicki; Tadeusz „Organista” Konador czy Jacek „Bielas” Bieleński.

O paru dziś mówi się – poeci: Tomasz „Ossjan” Hołuj; Kamil Sipowicz; Jacek Gulla. Są rzeźbiarze – jak Józef „Prorok” Pyrz, i fotograficy – jak Marek „Baluba” Liberski. Są i malarze – jak Andrzej „Amok” Turczynowicz; Andrzej „Dziekan” Szewczyk. A także ludzie kultury – jak Krzysztof Lewandowski, wydawca, performer, dziennikarz, tłumacz, muzyk. Z większymi lub mniejszymi sukcesami – ale to wciąż wolne duchy.

Czterech poszło do polityki – i wszyscy są konserwatystami. Wieńczysław Nowacki „Wieniek”, twórca rolniczych komun w Bieszczadach i sanatorium dla narkomanów w Caryńskim, założył Stronnictwo Ludowe Ojcowizna. I sam o sobie mówi, że ojciec Rydzyk jest przy nim lewakiem. Jarosław Sellin (wiceminister kultury), który bardzo dba o to, by mu hipisowania w młodości nie wypominać i nie zgadza się na żadne wywiady na ten temat, jest w Prawie i Sprawiedliwości. Tak jak Ryszard Terlecki i Marek Kuchciński.

To podobno Kuchciński polecił braciom Kaczyńskim Terleckiego. Dziś obaj są milczący i skryci; profesor mówić umie, ale wyraźnie, poza wykładami, nie lubi. Obaj mają drugie żony (Terlecki rozwiódł się i wrócił do szkolnej miłości) i po trójce dzieci. I jak się wydaje, obaj cieszą się olbrzymim zaufaniem prezesa Jarosława Kaczyńskiego.

Włosy i klej

Dzisiejszy marszałek Sejmu Penelopą został po szkolnym przedstawieniu teatralnym, jeszcze w Przemyślu, gdzie przez pomyłkę podrzucono mu kwestię Penelopy zamiast zdania Odysa. Przynajmniej taką wersję kolportują dawni znajomi. On sam twierdzi raczej, że chodziło o wierność zasadom. W ruchu bardziej znany był jako Członek, bo kiedy pierwszy raz spotkał „Mundka” i „Wskazówkę” zagadnął ich, jak się można do hipisów zapisać na członka.

Ryszardowi Terleckiemu pseudonim wymyślił jakiś milicjant spod Radomia. W tamtych czasach gorliwie spisywano „cudaków”. W tej sprawie pan władza zatrzymał Terleckiego i kolegów, którzy łapali stopa przy radomskiej szosie. Gdy śliniąc kopiowy ołówek, głowił się, jak napisać: „hip, hip…”, przyszły szef klubu PiS podpowiedział mu: „hip-pies”. Przylgnęło.

Ruch hipisów z założenia przywódców nie miał, ale dla krakowskich dzieci kwiatów Pies był prawdziwym autorytetem i wzorem. Co odpowiadało jego usposobieniu, bo jako bardzo młody człowiek lubił rządzić. Organizował zloty, miał jakieś kontakty z hipisami z zagranicy. To on – wysoki, chudy, przystojny, czarnowłosy, wtedy student pierwszego roku polonistyki na UJ – w potocznej pamięci zapisał się jako pierwszy.

Terlecki podobał się dziewczynom. Dla Kory, wtedy jeszcze licealistki Olgi Ostrowskiej, najładniejszej dziewczyny w krakowskim ruchu, był pierwszym chłopakiem. On miał już 19 lat i trochę doświadczeń za sobą. Miał uczyć licealistkę palić trawkę, trochę wąchali klej (a konkretnie trójchloroetylen – Tri), którego narkotyczne właściwości odkrył podobno ich kolega z Krakowa, Forsycja, pracując w fabryce przy odtłuszczaniu rozpuszczalnikiem samolotów. O tym, że Pies od Tri nie stronił, prócz Kory mówi też Marek „Psycholog” Zwoliński w książce Kamila Sipowicza „Hipisi w PRL”: „Wyglądało na to, że on za dużo kleju bierze i to jakby mnie trochę do niego zniechęciło…”. Ale Terlecki temu zaprzecza. Mimo że w 1970 r. trafił do aresztu (za podpalenie kosza na śmieci), a po miesiącu prokurator zarządził trzy miesiące obserwacji w szpitalu psychiatrycznym w związku z podejrzeniem o narkomanię.

Z czasem wśród polskich hipisów pojawiły się poważniejsze rzeczy. Morfinę zdobywało się nielegalnie, np. z rezerw wojskowych. W aptekach wiele leków odurzających było dostępnych bez recepty. Po inne, bywało, że się włamywano. Np. po psychedrynę i fermetrazynę zwaną fermą (zawierające amfetaminę) czy Parkopan (lek na chorobę Parkinsona), określany jako „pasta” lub „parkan”. Bez recepty były np. papierosy na astmę, astmosan, zawierające belladonnę i bieluń, w slangu hipisów zwane „szalonymi ziółkami”. Trzeba było je rozpuścić w wodzie i wypić, wtedy był odlot.

Testowanie odlotów, koraliki, włosy i muzyka to jedyne, co polskich hipisów łączyło z tymi z Zachodu. Tam hipisi buntowali się przeciwko konsumpcyjnemu stylowi życia. W PRL do konsumpcji za wiele nie było. Polscy hipisi raczej polowali na oryginalne dżinsy, farbowali białe podkoszulki (żeby zrobiły się fantazyjne wzory wystarczyło w kilku miejscach przed farbowaniem złapać materiał gumką recepturką). Błagali matki, żeby im szyły spodnie dzwony z kolorowych zasłon. Sami robili koraliki z muszelek albo z wypalanej gliny.

Nie po drodze było im też z lewicowymi ideami. – Myśmy wszyscy wtedy byli antykomunistyczni – opowiada Milo Kourtis. – To nas w pewnym sensie odróżniało od zachodnich hipisów. W Polsce nie przepadali nawet za słowem „komuna” oznaczającym wspólne życie hipisów w jednym domu lub mieszkaniu. Stąd często w Polsce mieszkali w hip-chatkach – a „komuna”, to był najgorszy wróg. Dla Psa może bardziej niż dla innych. Później już, gdy był starszy i miał własne dzieci, nie pozwalał siedmioletniemu synowi oglądać „Czterech pancernych”. – Tu wszystko było inaczej – dodaje Andrzej „Amok” Turczynowicz. – Nasz ’68 rok to nie była paryska wiosna, tylko czołgi jadące do Czechosłowacji i niebo ciemne od samolotów. Akurat byli w drodze na zlot do Dusznik, kiedy zaczęła się inwazja i te samoloty, które ujrzał rankiem na niebie, pamięta do dziś. A potem „Daria” i „Makarenko” na krakowskim rynku zorganizowali manifestację: wszyscy hipisi na znak żałoby ubrani byli na czarno. Manifestację sfilmowała ekipa telewizyjna z RFN, do kamery wypowiadał się Ryszard Terlecki – jako lider środowiska.

Przeciw komunie

Jak wszyscy hipisi świata, kontestowali w tamtym czasie Kościół – ale też tylko trochę oraz po swojemu. – Hipisi kontestowali całość systemu, wszystkich polityków, wszystkie partie i instytucje tworzące ten system, także Kościół jako instytucję skostniałą, niemiłującą bliźniego – mówi Kamil Sipowicz. A jednak wielu hipisów (w tym Terlecki i Kuchciński) studiowało na katolickich uczelniach, KUL czy ATK – bo nie były państwowe. Jak ktoś chciał studiować filozofię prawdziwą, a nie tylko marksizm-leninizm, to właściwie nie miał wyboru. Przy tym wielu hipisom zainteresowanym religiami Wschodu bliżej było do Kościoła katolickiego niż do ateistycznego państwa. – Był taki nurt parachrześcijański w ruchu, głównym przedstawicielem był Prorok – mówi Kamil Sipowicz.

Kościół próbował zaś te niepokorne hipisowskie dusze jakoś poskromić i ewangelizować. Były nawet pielgrzymki na Jasną Górę. Amok i Pies (Terlecki) przyjaźnili się w tamtych latach z księdzem Bonieckim.

Jednak główny nurt hipisowskiej kontestacji dotyczył oczywiście totalitarnego państwa. Naturalną konsekwencją prześladowań hipisów przez MO i bezpiekę, rozpędzania zlotów, pałowania, zamykania (Amok za odmowę pójścia do wojska przesiedział w więzieniu dwa lata), była działalność opozycyjna. Hipisi byli w ROPCIO, w KOR, potem w Solidarności. Większość na kontestacji przygodę z polityką zakończyła. – Terlecki i Kuchciński byli w tym swoim antysystemowym podejściu naprawdę nieprzejednani – mówi jeden z dawnych bliskich przyjaciół obu polityków. Może to zdecydowało, że dawni królowie hipisów znaleźli się akurat w PiS.

W 1971 r., po trzech latach hipisowania, zlotów, pomieszkiwania w hip-chatkach, jeżdżenia po całej Polsce i po pobycie w więzieniu Ryszard Terlecki, za namową księdza Bonieckiego, przeniósł się do Lublina. Zaczął studiować na KUL, uczelni, która przyjmowała niepoprawnych politycznie studentów. Sprowadził się jeszcze jako hipis. Mieszkali w komunie przy Norwida, razem m.in. z Antkiem, Profesorem, Balubą. Ściągało tam wielu hipisów z całej Polski, wywołując sensację w prowincjonalnym mieście. Na tę samą uczelnię zgłosił się Marek Kuchciński. On studiował historię sztuki, Terlecki historię.

Kuchciński, jak wszyscy hipisi w tamtych czasach, próbował być artystą. W Przemyślu grał na perkusji w amatorskim zespole Ptah, ale raczej nie miał talentów – ani muzycznych, ani malarskich. Ożenił się ze studentką ASP, malarką, która chciała zrobić z niego artystę. Jeden z jego dawnych długowłosych kumpli mówi, że przez to wyraźnie czuł się gorszy, niedoceniony. I że właśnie dlatego w Lublinie z hipisowaniem skończył. Podobnie jak Terlecki – z niego też Lublin wytrzebił hipisizm. Na KUL spotkał „komandosów”, organizatorów protestów w Marcu ’68, którzy po odsiedzeniu wyroków zostali przyjęci na studia, m.in. Seweryna Blumsztajna, Barbarę Toruńczyk. Obciął włosy, wciągnęła go opozycyjna polityka.

Zwykłe życie

Kuchciński nie dokończył studiów. Wrócił do Przemyśla. Jego ojciec był w PRL tzw. prywatną inicjatywą, hodowali nutrie. Poszedł w jego ślady, ale po swojemu. Skończył policealne studium ogrodnicze i zaczął hodować pomidory. Tak zleciały mu całe lata 80. Ale jednocześnie działał w podziemiu rolniczym.

Twórczość mu nie wyszła, ale aspiracje kulturalne zostały. W swoim domu w Ostrowie pod Przemyślem, na strychu, zaczął organizować tematyczne spotkania. – Raz, jak pamiętam, sprowadził młodego filozofa, wówczas wschodzącą gwiazdę Rogera Scrutona. Nie mam pojęcia, jak tego dokonał. To nie było takie proste w latach 80. dotrzeć z Francji do Przemyśla – opowiada jeden z ówczesnych bywalców. Dyskusje toczone na strychu Kuchciński spisywał i wydawał w drugim obiegu w piśmie literacko-artystycznym „Strych kulturalny”. Ukazały się 4 numery. Dwa pierwsze w nakładzie powyżej 100 egzemplarzy. – To był dla niego taki wyraźny awans środowiskowy – wspomina jeden z przemyskich bliskich znajomych. Większość znajomych z tamtych czasów mówi, że to był najlepszy okres Kuchcińskiego.

Terlecki do Krakowa wrócił już jako opozycjonista. Ustatkował się: ślub, dziecko. Zaczął działać w duszpasterstwie akademickim na Uniwersytecie Jagiellońskim. Pomagał członkom Studenckiego Komitetu Solidarności. Bogusław Sonik, dziś poseł PO, wówczas członek krakowskiego duszpasterstwa akademickiego, opowiada, że to właśnie Terlecki zaproponował, że może spotkać ich z kimś z KOR, zorganizować spotkanie z Blumsztajnem. I zrobił to w 1976 r. – To było nasze pierwsze spotkanie z warszawską opozycją – wspomina Sonik.

Terlecki, który w tych czasach nosił się na biało, zrobił duże wrażenie na Soniku, który jako 14-latek widywał go na Plantach: długowłosego, w barwnych hipisowskich ciuchach. – Do tego miał mieszkanie z telefonem, co w tamtych czasach w Krakowie nie było normą – opowiada Sonik. – To od niego dzwoniliśmy do Londynu i Paryża.

Po śmierci Staszka Pyjasa – zamordowanego przez SB licealisty, poety – Terlecki wycofał się jednak z polityki. Skupił się na karierze naukowej. Doktorat, habilitacja, profesura, Instytut Historii Nauki Polskiej Akademii Nauk. Ale był „w zasięgu”, jak wspominają koledzy z opozycji. W 1980 r. wstąpił do NSZZ Solidarność – szefem regionu był wówczas Bogusław Sonik. Współorganizował Wszechnicę, miał historyczne wykłady w krakowskich kościołach. Publikował w podziemnych pismach, m.in. „Solidarności Narodu”, „Polityce Polskiej” i „Przeglądzie Wiadomości Agencyjnych”. Po 1989 r. przewinął się przez trzy ugrupowania: Koalicję Republikańską, Partię Chrześcijańskich Demokratów i Stronnictwo Konserwatywno-Ludowe.

Od 2000 r. Ryszard Terlecki pracował w krakowskim IPN z Januszem Kurtyką. Tam natknął się na teczkę własnego, nieżyjącego już ojca, Olgierda Terleckiego, znanego pisarza i historyka, redaktora „Życia Literackiego”. I dowiedział się, że jego ojciec przez 30 lat był współpracownikiem SB. Donosił m.in. na krąg paryskiej „Kultury”.

Zdecydował się sam ujawnić przeszłość ojca i opublikował w „Rzeczpospolitej” artykuł. Twierdzi, że zrobił to z miłości do ojca, że wolał sam ujawnić prawdę, niż żeby zrobił to ktoś inny, nieznający tak dobrze ojca. Ale i tak część znajomych i przyjaciół rodziny, a także matka Ryszarda byli oburzeni tym, co zrobił. Maria de Hernandez-Paluch porównała go nawet publicznie do Pawki Morozowa. A sam Terlecki zaczął się zastanawiać, czy ojciec go chronił. Czy to była jego zasługa, że nie był internowany w stanie wojennym, mógł wyjeżdżać za granicę, a kilka zatrzymań nie skończyło się np. brutalnym pobiciem. „Czy dla mojego Ojca chęć chronienia mnie nie stała się jednym z motywów podtrzymywania współpracy z bezpieką? Czy jego zdrada nie stawała się ceną za moją edukację, bezpieczeństwo, wolność?” – pytał w wywiadzie dla „Dziennika”.

Chwilę później wystartował jednak – z powodzeniem – po mandat radnego. A w 2006 r. kandydował w wyborach na prezydenta miasta jako kandydat Prawa i Sprawiedliwości, tym razem bez powodzenia. Rok później wszedł z list PiS do Sejmu. W 2008 r. wstąpił do partii.

W wydanej w tym samym czasie książce Kamila Sipowicza o krakowskich hipisach opowiada już, że „ten lewacki epizod” służył właściwie tylko dojściu do polityki. Z hipisami połączyła go tylko idea, aby spotkać się po obu stronach żelaznej kurtyny, a następnie sforsować granicę dwóch światów i w ten sposób przyczynić się do zakończenia zimnej wojny.

Hip-pis

Tymczasem Kuchciński piął się bardziej tradycyjnymi metodami. W PiS mówią dziś o nim „mierny, ale wierny”. Przez lata życzliwa partii prof. Jadwiga Staniszkis w wywiadzie dla „Wprost” wyznała, że „czuje się upokorzona tym, że drugim człowiekiem w państwie, marszałkiem Sejmu jest Marek Kuchciński, ewidentnie człowiek dyspozycyjny i pionek tej infantylnej dyktatury”. Jeżeli prawdą jest, że w młodzieńczych hipisowskich czasach miał kompleks artystycznej niemocy i czuł się niedoceniony – prezes go z tego wyleczył. Docenił i nagrodził. Pozwolił robić karierę.

W 1999 r. (jeszcze z rekomendacji PC) Kuchciński został mianowany wicewojewodą podkarpackim. W 2006 r. dostał fotel szefa Klubu Parlamentarnego PiS w miejsce Przemysława Gosiewskiego, który poszedł do rządu. Był chyba najgorszym przewodniczącym klubu w historii polskiego parlamentu: dziennikarze nie mogli się nadziwić, że można tak nie odpowiadać na pytania i utrzymać się na stanowisku – ale w PiS doceniono jego pracowitość. I wyjątkową wręcz obowiązkowość.

Zdaniem dawnych kolegów hipisów Kuchciński pasuje do PiS osobowościowo. Zawsze najpierw szuka przeciwnika i ewentualnych błędów. A nie sojuszników i wartości. Ten sam człowiek, który pomieszkiwał w „komunie” w namiotach nad Sanem, gdzie kwitło życie romantyczne, jak chciał zmienić żonę, załatwił sobie unieważnienie małżeństwa przez sąd biskupi. Była w nim jakaś dwoistość. Ale Terleckiemu się dziwią. Czy można aż tak zmienić swoje podejście do świata i ludzi? Widać można, skoro dojrzały Terlecki zabronił córce nosić dredy i słuchać punkrockowej muzyki.

W PiS obaj mają teraz mocną pozycję. Prezes, jak każdy wytrawny polityk, promuje tylko tych, którzy nie zagrożą jego pozycji. W przypadku prof. Terleckiego nie ma chyba obaw. On nie jest człowiekiem, który montowałby frakcje, zawiązywał sojusze, dążył do władzy w partii. Według niektórych po prostu nie jest politykiem. Co było dość widoczne już w niemrawej kampanii na prezydenta Krakowa. Inaczej niż Kuchciński, żelazny członek partii, który od dawna w regionie podkarpackim rozdaje karty. Rządzi niepodzielnie. Rozgrywa. I jest wierny prezesowi jak Penelopa.

***

Pisząc artykuł, korzystałam m.in. z książki Kamila Sipowicza „Hipisi w PRL-u”, Cyklady 2015 r.

Polityka 5.2016 (3044) z dnia 26.01.2016; Polityka; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Hipisi dwaj"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną