Sytuacja jest nienormalna, a jednocześnie przewidywana: Trybunał Konstytucyjny uchylił w całości pisowską ustawę paraliżującą prace Trybunału; Komisja Wenecka przy Radzie Europy w całości potwierdziła argumentację polskiego sądu konstytucyjnego; rząd oświadczył, że wyroku Trybunału nie opublikuje i nie wykona.
Było oczywiste, nie tylko dla prawników, że oba trybunały – warszawski i wenecki – orzekną to samo: PiS, za pomocą dość tandetnych i czytelnych trików, próbował odebrać sądowi konstytucyjnemu możliwość oceny legalności stanowionego prawa. Ustawa, prowokacyjnie zwana naprawczą, przez wszystkie gremia prawnicze w kraju została uznana za niezgodną z literą i duchem konstytucji, za niebezpieczną dla obywateli i porządku prawnego w państwie.
Łamanie konstytucji
PiS umniejszał wagę tych wystąpień, podtrzymując fikcję rzekomego sporu doktrynalnego, na co dowodem miały być nieliczne, odosobnione opinie prawne, zresztą natychmiast rozjeżdżane przez naukowe autorytety. Odmowa zaprzysiężenia przez prezydenta trzech legalnie wybranych sędziów była zaś retorycznie równoważona oskarżeniami, że prezes TK z powodów politycznych nie dopuszcza do orzekania trójki sędziów, rekomendowanych przez PiS i zaprzysiężonych podczas pamiętnej nocnej ceremonii. Partyjne przekazy dnia dopuszczały nazywanie tej sytuacji „kryzysem konstytucyjnym”, choć z obowiązkowym dodatkiem, że został on wywołany przez poprzedni rząd, a podgrzewany jest przez obecną opozycję.
Tak mogło trwać do ubiegłego tygodnia: wyrok TK obalił domniemanie legalności ustawy o Trybunale, a odmowa ogłoszenia i uznania tego wyroku przez rząd przeniosła nas ze strefy „kryzysu” w obszar „konstytucyjnego zamachu stanu”.