Ministerstwo infrastruktury przymierza się do wprowadzenia obowiązkowych kart rowerowych. Mieliby je wyrabiać rowerzyści bez praw jazdy, egzaminy odbywałyby się na policji.
To, mówi minister Andrzej Adamczyk, na razie luźny projekt, pomysł do dyskusji. Intuicja – ochrona cyklistów jest jak najbardziej słuszna. Środki? Sporo biurokracji o trudnej do odgadnięcia skuteczności. I sporym potencjale odstraszania nowych rowerzystów.
Czy będzie trzeba mieć zawsze dokument przy sobie? A gdy się nie weźmie? Może spuszczenie powietrza z opon? A co, gdy ma się pompkę? Pewnie powstałaby szara strefa rowerzystów bez uprawnień. Czy ktoś będzie ich ścigał? Łatwo rzecz sprowadzić do absurdu, ale każdej inicjatywie poprawiającej bezpieczeństwo na drogach należy przyklasnąć.
Oto kontekst: w 2014 r. (policja nie ogłosiła jeszcze szczegółowych statystyk za rok ubiegły) na polskich drogach zginęły 3202 osoby. W porównaniu z większością państw UE polskie drogi są nadal niebezpieczne jak strefa działań wojennych, ale z roku na rok liczba wypadków drogowych i ich ofiar spada. Szereg kampanii sprawił m.in., że tabu staje się jazda pod wpływem alkoholu. Ten pozytywny trend jest jedną z miar naszego postępu cywilizacyjnego.
Ale jednocześnie prezydent Rzeczypospolitej nie zapina pasów bezpieczeństwa podczas przejazdu autostradą i zamiast po słynnym incydencie świecić pozytywnym przykładem, np. wystąpić w kampanii wzywającej do zapinania pasów, sprawę bagatelizuje.
Mimo że Krajowa Rada Bezpieczeństwa Ruchu Drogowego podpowiada, że połowa ofiar wypadków drogowych mogłaby żyć, gdyby miała zapięte pasy.