Nie zmieniają tego faktu liczne ceremonie, w których uczestniczy i przemawia prezydent (ostatnio rocznica chrztu Polski), a inni próbują z jego wystąpień odsączyć odrobinę niezależności od szefa PiS – bez powodzenia. Zwłaszcza że za słowami głowy państwa nie idą żadne działania, które niezależności mogłyby dowodzić. No, może poza listem do marszałka Kuchcińskiego z prośbą o „wyjaśnienie” okoliczności sławetnego głosowania na cztery ręce nad nowym sędzią Trybunału Konstytucyjnego. To na razie maksimum własnej polityki Dużego Pałacu.
Przełomowy moment
Andrzej Duda robi wrażenie, jakby sam już pojął swoją sytuację, poddał się, powtarza, że wszystko jest w najlepszym porządku. W zaprzyjaźnionym politycznie tygodniku oświadcza: „Jestem absolutnie pewien, że w żadnym momencie nie złamałem prawa, wszystkie moje działania zawsze mieściły się w ramach konstytucji”. Tyle tylko, że słowa prezydenta stają się powoli, ale nieuchronnie, nieważne, a osoba prezydenta staje się, mówiąc eufemistycznie, coraz lżejsza.
Najważniejsze w jego dotychczasowej prezydenturze jawi się nie to, co zrobił, ale czego nie wykonał – nie zaprzysiągł trzech legalnie wybranych przez Sejm sędziów Trybunału Konstytucyjnego. Przełomowym momentem, jak to już dzisiaj dobitnie widać, było za to nocne zaprzysiężenie najpierw czterech, a potem piątego sędziego, wyznaczonych przez PiS, tuż przed wyrokiem Trybunału, który miał rozstrzygać w tej materii. A potem te dość kuriozalne tłumaczenia, że teraz to już na pewno nic nie może, bo Trybunał ma już 15 sędziów, jak stanowi konstytucja. Nie może, bo sam tak zdecydował.
Paradoksalnie jednak prestiżową klęskę uświadamia prezydentowi Jarosław Kaczyński, który chyba celowo czyni to spektakularnie, tak jak podczas obchodów 6.