Polityczny symetryzm, jaki się w Polsce teraz masowo objawia, zasadza się na następującym myśleniu: PiS nie robi specjalnie niczego innego, niż robiła Platforma, obie partie są siebie warte. Bo PO też majstrowała przy wyborach sędziów do Trybunału Konstytucyjnego, też ma na swoim koncie różne afery i kompromitacje, także psuła państwo i uprawiała trywialne partyjniactwo. Zawłaszczała, przejmowała i wstawiała swoich ludzi do spółek Skarbu Państwa. Tak jak PiS. Charakterystyczne, że takie zrównanie w błędach i przywarach zawsze jakoś wychodzi na niekorzyść dawnej władzy, bo Platforma dla symetrystów jest już na zawsze nie do przyjęcia, a PiS wciąż ma kredyt.
Obiektywny stan rzeczy
Winy Platformy, odpowiednio udramatyzowane i nieustannie przywoływane, są ustawiane przy ekscesach PiS i następuje ich równoważenie. Ot, po prostu – nowi ludzie, inny styl i sznyt. Nie ma więc powodu, aby traktować partię Kaczyńskiego jako twór jakościowo odmienny od pozostałych ugrupowań. A jeśli tak, to pojawia się pozornie logiczna pokusa, by partię Jarosława Kaczyńskiego, jego rząd i prezydenta oceniać niejako regulaminowo, pozytywnie tam, gdzie się należy, negatywnie tam, gdzie się też należy. Powiedzmy, plus za 500 zł na dziecko, mimo jakichś uwag i zastrzeżeń, no, w porządku. Plus znowu, powiedzmy, za Morawieckiego i Streżyńską. I tak dalej. W takiej ocenie władza PiS banalnieje. A to, co złowrogie i jednak swoiście „autorskie”, czyli np. łamanie konstytucji, atak na sądy, media, służbę cywilną, nabiera charakteru sektorowego, taki wypadek przy pracy, który się zdarza, jak chce się coś zrobić. Symetryści postrzegają elementy rzeczywistości oddzielnie, potrafią wyłączyć jeden segment i podziwiać inny. Nie ma tu hierarchii ważności. Mieszane są porządki na zasadzie: może PiS i ma coś do nadrobienia w kwestii wolności obywatelskich czy trójpodziału władz, ale za to obiecuje, że odbuduje przemysł stoczniowy.