Jacek Międlar zaledwie wiosną ubiegłego roku skończył Wyższe Seminarium Duchowne w Krakowie, w czerwcu przyjął święcenia kapłańskie, a w sierpniu zaczął pracę w parafii na wrocławskim Oporowie. We wrześniu fotoreporterzy sfotografowali go podczas manifestacji antyislamskiej na wrocławskim Rynku. I tak narodziła się czarna legenda księdza Jacka Międlara. Ochrzczony przez media „księdzem od nienawiści”, który z narodowcami idzie w Marszu Niepodległości i demonstracjach antyislamskich, w połowie lutego 2016 r. został odsunięty od pracy we wrocławskiej parafii.
Przeniesiono go do Zakopanego, skąd po trzech dniach trafił – z powodu uczestnictwa w uroczystościach ku czci Józefa Kurasia – do zakonu klauzurowego. I sprawa by pewnie przycichła, gdyby 16 kwietnia 2016 r. nie poprowadził w Katedrze Białostockiej mszy w 82. rocznicę powstania ONR. Nagranie homilii, w której przeciwstawiał „pasywny żydowski motłoch” nacjonalistycznej odwadze i męstwu, zrobiło furorę w internecie.
Podobnie jak jego wpisy na portalach społecznościowych o prezydencie Rafale Dutkiewiczu („szmalcowniku na usługach establishmentu”), Piotrze Kraśko zwolnionym z TVP („upadek Babilonu”) czy Ance Zawadzkiej, która protestowała w kościele św. Anny („niespełna rozumu”). Dla jego macierzystego Zgromadzenia Księży Misjonarzy św. Wincentego a Paulo tego było za wiele: 19 kwietnia 2016 r. dostał całkowity zakaz wystąpień publicznych. Mimo że ksiądz Międlar milczy, jego legendy – bo oprócz czarnej pojawiła się też biała – przybierają na sile. Ostatnio zwłaszcza ta biała – zwolennicy widzą w nim niemal męczennika, porównują do księdza Jerzego Popiełuszki i kardynała Stefana Wyszyńskiego.