Sprawa ks. Międlara dowodzi, że tolerancja dla nacjonalizmu to wina Ziobry, Szydło i Kaczyńskiego
Prokuratura w Białymstoku umorzyła postępowanie dotyczące „publicznego nawoływania do nienawiści na tle różnic narodowościowych, etnicznych, rasowych, wyznaniowych albo publicznego znieważania z tego powodu grupy ludności” przez ks. Jacka Międlara. Chodziło o głośne kazanie wygłoszone w tamtejszej katedrze w kwietniu podczas mszy z okazji rocznicy powstania Obozu Radykalno-Narodowego.
W uzasadnieniu umorzenia można przeczytać, że duchowny w kazaniu jedynie „odwoływał się do treści historycznych i Biblii, wskazując negatywne przykłady zachowania przedstawicieli społeczności żydowskiej z czasów niewoli egipskiej, odnosząc je ogólnie do czasów współczesnych”.
Logika tego wywodu jest identyczna do tej, którą cynicznie od lat stosują sami neonaziści, przekonując, że kiedy unoszą rękę w hitlerowskim pozdrowieniu „Sieg Heil”, wykonują jedynie starożytny salut rzymski. Swego czasu sądy RP obaliły to rozumowanie, teraz – jak widać – przyjęła je za swoje prokuratura RP.
Prokuratura nie znalazła też powodów do zajęcia się sprawą nienawistnych haseł wznoszonych podczas marszu sympatyków ONR w tym mieście.
Postanowienie o umorzeniu postępowania podpisał prokurator Pipsztycki (a konkretnie szef Prokuratury Okręgowej Marek Czeszkiewicz). Mało istotne jest, czy zrobił to z oportunizmu, cynizmu, strachu czy też może podziela poglądy Międlara i ONR.
Ważniejsze, że rzeczywistą odpowiedzialność (prawną, polityczną, o moralnej nie wspominając) za tę decyzję ponosi, po pierwsze, jego zwierzchnik, czyli Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro. Zwłaszcza że jako polityk od lat gardłował, że autentyczny nadzór nad organami prokuratury będzie możliwy dopiero po połączeniu w jednym ręku funkcji ministra sprawiedliwości i Prokuratora Generalnego.