Już nikt przez tych panów oskarżany nie będzie
Prokuratorzy walczą w Strasburgu o swoje prawa
To wydarzenie bez precedensu, bo po raz pierwszy na taką skalę urzędnicy ściśle zhierarchizowanej instytucji poszli na otwarte starcie ze swoimi przełożonymi. Chociaż, według oficjalnej formuły, skarżą państwo polskie, to nikt nie może mieć wątpliwości, że w tym przypadku Polskę uosabia minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro. To przecież on jest teraz panem i władcą wszystkich polskich prokuratorów. Nowa ustawa o prokuraturze dała mu uprawnienie do wszelkich nominacji personalnych na każdym szczeblu prokuratury. Może osobiście sterować śledztwami, jednych odsuwać od prowadzenia spraw, innych faworyzować. Może nawet podejmować za swoich podwładnych decyzje o umorzeniu albo o stawianiu zarzutów.
Katowiccy ziobryści
W styczniu 2016 r. parlament przegłosował nową ustawę o prokuraturze i połączył funkcje ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. W marcu zakończył swoją sześcioletnią kadencję niezależny od rządu prokurator generalny Andrzej Seremet. Jego miejsce zajął minister Ziobro, a wraz z nim pojawiła się ekipa prokuratorów z politycznego nadania, czyli tzw. ziobryści wywodzący się z rejonu katowickiej apelacji i stowarzyszenia Ad Vocem. Wierna gwardia otrzaskana w bojach podczas poprzedniej kadencji ministra w latach 2005–07. Cierpliwie czekali na powrót wodza i wreszcie przyszedł czas zapłaty. Nagrodą za wierność były awanse.
Ruch personalny w górę oznaczał dla innych automatycznie ruch w dół. Aby oczyścić miejsca, dokonano fasadowej reorganizacji. Zlikwidowano prokuratury apelacyjne, a w ich miejsce utworzono jednostki nazwane regionalnymi. W gruncie rzeczy zmieniła się tylko nazwa. I ludzie, bo do prokuratur regionalnych zaangażowano zaufanych. Wymieniono też funkcyjnych w większości prokuratur okręgowych i wielu rejonowych.
Ok. 140 doświadczonych prokuratorów (w tym 20 z prokuratur wojskowych) zdegradowano. Nie było zmiłuj. W żadnym europejskim kraju, poza Turcją, nie urządzono w ciągu ostatniego ćwierćwiecza podobnej pokazówki. Nie używano przy tym białych rękawiczek. Degradacje wręczano prokuratorom na piśmie. „Niniejszym zostaje pan/pani odwołany z funkcji i skierowany do pracy w prokuraturze rejonowej/okręgowej” – sucho informowano. I ani słowa o powodach, bo decyzji nie uzasadniano.
– Poczułem się jak człowiek spoliczkowany publicznie – mówi jeden z prokuratorów z jednostki apelacyjnej. – Nie miałem dotychczas żadnych służbowych wytyków, przeciwnie, dostawałem nagrody. Nie udzielałem się na salonach, nie wyrażałem publicznie sympatii politycznych. Po prostu ciężko harowałem. A teraz mam po ponad 20 latach pracy zaczynać od samego dołu, bo pan Ziobro uznał, że nie jestem z jego stajni.
Dariusz Korneluk, szef Prokuratury Apelacyjnej w Warszawie, został skierowany do Prokuratury Rejonowej dla Warszawy Śródmieścia jako szeregowy prokurator. – Kiedy w Warszawie utworzono Prokuraturę Regionalną, jej szef Andrzej Szeliga zaprosił mnie na rozmowę i powiedział, że wysoko mnie ocenia, nie ma najmniejszych uwag do mojej pracy i widzi dla mnie miejsce w tej jednostce – mówi. – A po tygodniu złożył wniosek do prokuratora generalnego o przeniesienie mnie do rejonu. Dlaczego tak szybko zmienił zdanie, nie wiem.
Prok. Korneluk (49 lat) przeszedł w prokuraturze długą drogę. Po latach terminowania awansował na szefa prokuratury rejonowej, a za pierwszej kadencji ministra Ziobry został szefem Prokuratury Okręgowej dla Warszawy Pragi. – Dostałem wtedy od ministra nagrodę – przypomina. Za rządów koalicji Platformy Obywatelskiej i PSL został szefem warszawskiej Prokuratury Apelacyjnej. Najprawdopodobniej dlatego właśnie stracił zaufanie Ziobry. Drugi możliwy powód to fakt, że pod jego nadzorem toczyły się w Warszawie tzw. śledztwa polityczne, np. w sprawie nadużyć popełnionych przez CBA pod kierownictwem Mariusza Kamińskiego.
Zbigniew Ziobro i Bogdan Święczkowski (prokurator krajowy) tłumaczyli w marcu, że ruchy kadrowe to żadna rewolucja, ale konieczność. Nowe prokuratury regionalne należy odchudzić, zmniejszyć liczbę stanowisk funkcyjnych, aby odspawać prokuratorów od biurek i zmusić ich do pracy na linii. Padały zarzuty o nieróbstwie prokuratorskiej kadry kierowniczej. Stan na dzisiaj jest taki, że w jednostkach regionalnych, zamiast ubyć, przybyło stanowisk funkcyjnych i struktura puchnie, bo należało gdzieś upchnąć wiernych pretorianów.
Stawiamy na młodych
Spadła natomiast średnia wieku. Teraz na funkcje powołano młodych i mało doświadczonych oskarżycieli. To dla nich forma nagrody i zwrot na drodze kariery. Szefem Prokuratury Okręgowej w Warszawie został Paweł Wilkoszewski, który po studiach w 2006 r. wszedł w skład gabinetu politycznego ministra Ziobry i został jego asystentem. Jako asesor, a więc jeszcze przed zdobyciem pełnych uprawnień prokuratorskich, brał udział w śledztwie dotyczącym przecieku w aferze gruntowej. Przesłuchiwał m.in. Janusza Kaczmarka. Po przegranych przez PiS wyborach pracował w prokuraturze rejonowej, a teraz wrócił w wielkim stylu.
Dariusz Korneluk spadł w hierarchii na sam dół drabinki. Prowadzi śledztwa w sprawach mniejszej wagi. – Nie narzekam na to – mówi. – Mam w referacie około 40 postępowań, roboty huk, ale nie z tego powodu złożyłem skargę do Trybunału. Po prostu chcę wiedzieć, jakie były powody podjętej wobec mnie decyzji kadrowej i dlaczego nie mogę się od niej odwołać.
Każdy ze zdegradowanych prokuratorów chciałby poznać przyczyny, dla których prokurator generalny utracił do nich zaufanie. Marek Wełna ze stanowiska prokuratora Prokuratury Apelacyjnej w Krakowie spadł do prokuratury rejonowej. Prowadził najpoważniejsze śledztwa dotyczące m.in. mafii paliwowej, teraz zajmuje się tzw. drobnicą. Zdecydował się na złożenie skargi, bo z odwołującego go pisma nie wynikało, aby były jakiekolwiek powody merytoryczne degradacji. Nikt z przełożonych nie wyrażał wobec niego zastrzeżeń, ale Wełna prawdopodobnie ma świadomość, że padł ofiarą swoistej zemsty, bo kiedyś złożył przed sądem zeznanie nie po myśli Zbigniewa Ziobry i Bogdana Święczkowskiego.
W 2011 r. jako świadek na sprawie Jarosław Kaczyński przeciwko Romanowi Giertychowi (który zarzucił liderowi PiS zbieranie haków na politycznych przeciwników) Wełna, jak opisały to media, ujawnił, że od grudnia 2005 do marca 2006 r. dostawał polecenia od najwyższych przełożonych, aby zbierać haki głównie na polityków SLD oraz aby udostępniać materiały ze śledztw dziennikarzom związanym z PiS. Kiedy nie chciał przekazać dokumentów dziennikarce, która była narzeczoną Zbigniewa Ziobry (dzisiaj jest jego żoną), Bogdan Święczkowski miał mu nakazać, aby „przyniósł tę opinię w zębach”.
Najdłuższą drogę w dół odbył Krzysztof Parchimowicz. Z funkcyjnego stanowiska w Prokuraturze Generalnej przeniesiono go na szeregowego prokuratora jednostki rejonowej dla Warszawy Mokotowa. Kiedyś był współtwórcą pionu do walki z przestępczością zorganizowaną i jednym z najważniejszych w Polsce prokuratorów. Nigdy w czasie trwającej 30 lat kariery zawodowej nie ukarano go dyscyplinarnie, za to pięciokrotnie wyróżniano nagrodami. Zaczynał pracę w Prokuraturze Rejonowej w Hajnówce, potem trafił do Białegostoku, gdzie awansował na szefa Prokuratury Rejonowej. Później znalazł się w składzie Prokuratury Wojewódzkiej i Apelacyjnej w tym mieście, a od 1996 r. powołano go na prokuratora Prokuratury Krajowej w Warszawie. W 2010 r. po reorganizacji wszedł do Prokuratury Generalnej.
W skardze do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka Parchimowicz napisał, że zarówno w nowej ustawie o prokuraturze, jak i w przepisach wprowadzających nie przewidziano prawa do odwołania się od decyzji o przeniesieniu na inne stanowisko. Według niego nieumieszczenie w przepisach możliwości odwołania od decyzji o degradacji było celowym zamiarem ustawodawcy. Fragment skargi: „Zważywszy na tło polityczne zmian kadrowych w strukturach Prokuratury, kierownictwo Prokuratury Krajowej oraz osobę zajmującą obecnie stanowisko Prokuratora Generalnego, Skarżący jest przekonany, że degradacja nastąpiła ze względów pozamerytorycznych, politycznych i w sposób arbitralny”.
W gruncie rzeczy przedmiotem skargi są przepisy przeforsowane przez rządzącą partię. Pozbawiają one prokuratorów nie tylko możliwości odwołania się od decyzji, ale też zaskarżenia jej do sądu. Krzysztof Parchimowicz powołuje się na przypadek węgierskiej urzędniczki, którą pozbawiono stanowiska bez uzasadnienia i możliwości odwołania się. Złożyła skargę w Trybunale, gdzie uznano ją za zasadną, bo podjęta wobec niej decyzja państwa węgierskiego naruszyła dwa artykuły Konwencji o Ochronie Praw Człowieka i Obywatela. Węgry musiały wypłacić jej stosowne odszkodowanie. – W naszym przypadku też naruszono zapisy Konwencji, którą przecież Polska podpisała – mówi Parchimowicz. – Wiemy, że ETPC nie przywróci nas do pracy na poprzednich stanowiskach, ale mamy nadzieję, że ukarze Polskę za popełnione błędy legislacyjne.
Skarżący się prokuratorzy liczą, że werdykt międzynarodowego gremium zwróci uwagę Europy i opinii publicznej w Polsce na fakt łamania przez polityków rządzącej partii zasad demokratycznego państwa prawa. Chcą, aby to był kamyk, który ruszy lawinę.
Głos nieistotny
Dla Zbigniewa Ziobry ten głos prokuratorów jest dzisiaj nieistotny. Minister robi swoje, nie patrząc na konsekwencje. Mówi o celu, jaki sobie wyznaczył, czyli zapewnieniu bezpieczeństwa w kraju, ale wygląda na to, że głównym celem jest całkowite zdominowanie prokuratury, wyrugowanie niepokornych albo mających odwagę do głoszenia własnych opinii i utrwalenia tego stanu na całe lata.
Prokuratorzy, którzy odważyli się poskarżyć do Strasburga, wiele ryzykują, bo przez pamiętliwego ministra już zawsze będą uważani za wrogów. Wykazali determinację, bo uznali, że nie można godzić się na łamanie swoich praw. Rzecz w tym, aby ich młodsi koledzy, którzy liczą na awanse, zrozumieli, że prokurator też czasem patrzy w lustro. To ważne, kogo tam ujrzy.