Ministerstwo Zdrowia nagle zgadza się na medyczną marihuanę, choć jeszcze kilka miesięcy temu minister Konstanty Radziwiłł oraz jego zastępcy byli temu raczej przeciwni. Podobnie jak poprzednie władze resortu zdrowia widzieli w konopiach więcej zła niż pożytku dla niektórych grup pacjentów oraz podważali wyniki badań sugerujące leczniczą skuteczność kanabinoidów.
Podczas obrad sejmowej podkomisji zdrowia powołanej do przeanalizowania zmian w ustawie o przeciwdziałaniu narkomanii, czyli pracującej nad słynnym projektem posła Piotra Liroya-Marca z partii Kukiz’15, wiceminister zdrowia Jarosław Pinkas nieoczekiwanie zmienił front i zapowiedział łatwiejszy dostęp do leczniczych konopi.
Dziś owszem, można z nich już korzystać legalnie w niektórych kuracjach – jak stwardnienie rozsiane, padaczka lekooporna, łagodzenie bólu nowotworowego – ale to dla pacjentów przeważnie droga przez mękę, by swobodnie i szybko przejść procedurę zdobycia preparatów w ramach importu docelowego. Nie jest to takie proste – wbrew temu, co twierdzi minister zdrowia, który niedawno wypowiadał się o marihuanie wyłącznie jako o „niebezpiecznym narkotyku”.
Czy na zmianę opinii szefa resortu i jego najbliższych współpracowników wpływ miały dowody naukowe, potęga mediów sprzyjających legalizacji? Oby, choć wydaje mi się, że to raczej nacisk prezesa PiS na wciąż niezałatwioną sprawę legalizacji kanabinoidów odegrał największe znaczenie.
Szara eminencja legalizacji marihuany w Polsce
W podobny sposób minister na początku swojej politycznej kariery w rządzie zmienił szybko rozporządzenie o słynnych drożdżówkach w sklepikach szkolnych – aby znaleźć poklask wśród rodziców.