Grzegorz Rzeczkowski: – Kopiowanie ściśle tajnych dokumentów, a być może całej bazy danych, sprawdzanie, kto w tej bazie figuruje. Także, prawdopodobnie, ich wynoszenie. To wszystko działo się w czasie, gdy w latach 2006–07 Antoni Macierewicz kierował Służbą Kontrwywiadu Wojskowego w rządzie Jarosława Kaczyńskiego. Częściowo za jego wiedzą i poleceniem, co opisaliśmy w POLITYCE (48). Potrafi pan to wyjaśnić?
Ludwik Dorn: – To, co pan opisał, wygląda wielce prawdopodobnie. Oczywiście, na ile znam i pamiętam Antoniego Macierewicza z czasów wspólnej pracy w rządzie Jarosława Kaczyńskiego, gdy ja byłem ministrem spraw wewnętrznych i administracji, a on najpierw wiceministrem obrony, a później szefem SKW. Jego modus operandi polegał na przykład na tym, że nie wystarczało mu determinacji, czasu i cierpliwości, by naruszać procedury tak, by pozornie ich nie łamać, tylko robił to ostentacyjnie. Na zasadzie „wszystko mi wolno”. To jego cecha osobowościowa.
Szkodliwa dla państwa i mogąca naruszać prawo. Czy ktokolwiek w PiS zwracał wtedy na to uwagę?
Być może ktoś to robił, być może śp. Lech Kaczyński, który publicznie dawał wyraz swemu zdystansowaniu od obecnego ministra obrony. Swego rodzaju sektorowo ograniczone zaufanie do pana Macierewicza wyrażał też Jarosław Kaczyński, mówiąc, że on może być dobry do zlikwidowania Wojskowych Służb Informacyjnych, bo do tego się nadaje, ale do tworzenia nowej struktury to nie bardzo. Po czym okazało się, że jednak zmienił zdanie.
Nie wiem, po co Antoni Macierewicz i jego ludzie zrobili to, co pan opisał.