Jedna z ludowych mądrości krążących po sejmowych korytarzach głosi, że „aby założyć partię, trzeba mieć przynajmniej 30 proc. starych partyzantów”. – Dlatego – jak tłumaczy jeden z senatorów – KOD nie ma raczej szans jako formacja polityczna. Może pomóc na ulicy, ale wzmocnienia dla pozaparlamentarnej opozycji trzeba też szukać gdzie indziej. – Im bardziej PiS będzie dociskało i ograniczało wolność, tym większa przestrzeń otworzy się po lewej stronie. Według naszego rozmówcy nadzieją są otwarci, doświadczeni lewicowi działacze, wciąż popularni w swoich regionach, którzy na skutek splotu błędnych decyzji (wystawienie Magdaleny Ogórek; start w wyborach jako koalicja) i niefortunnych przypadków (wylansowanie Adriana Zandberga) znaleźli się w tej kadencji poza Sejmem.
Ma to o tyle sens, że opozycji spod znaku Platformy i Nowoczesnej trudno podnosić niektóre hasła. W przypadku Schetyny: obyczajowe, u Petru: socjalne – bo mogłoby to zrazić niektórych działaczy i elektorat. Do tego dochodzi kwestia Kościoła – z lewej flanki łatwiej atakować upolitycznienie tej instytucji i walczyć o świeckość państwa. Platforma i Nowoczesna mówią co najwyżej o „przyjaznym rozdziale Kościoła od państwa”. Dla wielu to za mało.
Widać to na przykładzie aborcji. To Barbara Nowacka i działacze jej lewicowego stowarzyszenia Inicjatywa Polska zaniepokojeni ofensywą środowisk prolife, które zabiegają o całkowity zakaz aborcji, ruszyli na ulice, aby zbierać podpisy pod przeciwstawnym projektem ustawy obywatelskiej. Projekt miał zablokować barbarzyńską w swym radykalizmie ustawę przygotowaną przez proliferów, jednak PiS, wbrew obietnicom, odrzuciło go w pierwszym czytaniu.