Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Protest się skończył, ale kryzys parlamentarny trwa. Będzie eskalacja

Krzysztof Białoskórski / Facebook
Żadna z fundamentalnych kwestii leżących u podstaw kryzysu nie została rozwiązana.

Legalność budżetu jak była wątpliwa, tak pozostała. Konsekwencje ekonomiczne i prawne wciąż są wielką niewiadomą. Wiarygodność parlamentu jako źródła prawa została poważnie osłabiona. A pozostanie na stanowisku marszałka Kuchcińskiego gwarantuje utrzymanie skrajnie konfrontacyjnej logiki przyszłych prac Sejmu.

Osłabienie napięcia nastąpiło wyłącznie na obszarze relacji rządzącej większości z mediami, gdyż nowe i fatalne zasady organizacji pracy dziennikarzy zostały (przynajmniej na razie) zarzucone.

Bilans opozycji: nie wygrała tego starcia, bo wygrać nie mogła

Opozycja ma przeciwko sobie nie tylko zdyscyplinowaną większość parlamentarną, ale i inne instancje w normalnych warunkach służące do rozstrzygania takich sporów – prezydenta i Trybunał Konstytucyjny. Za rządów PO „niepokorne” media kochały frazę „układ się domknął”, która miała oznaczać monopolizację władzy przez Tuska. Otóż prawdziwe domknięcie się układu obserwujemy dopiero dziś. W tej sytuacji kontynuowanie protestu mijało się z celem.

Bilans opozycji wygląda kiepsko. Z sondaży wynika jasno, że przekonała do swych racji głównie zdeklarowany antypisowski elektorat. O zasianiu zwątpienia w legalność działania władzy wśród jej wyborców nie można było pewnie marzyć. Ale czy argumenty opozycji trafiły do przekonania Polaków wahających się?

Można mieć wątpliwości. Przeciągający się protest, w dodatku doprawiony niepotrzebnymi breweriami polityków obu ugrupowań opozycyjnych (skwapliwie podchwytywanymi przez propagandę rządową), zbyt często tracił na powadze. Jeszcze gorzej przysłużyła się sprawie wewnętrzna rywalizacja PO z Nowoczesną. Protest miał pomóc zewrzeć szeregi, a stało się na odwrót. Niezbyt wiele dobrego można też powiedzieć o taktycznych zdolnościach Petru i Schetyny, którzy przeważnie improwizowali.

Reklama