Kraj

Obrotowy wywrotowiec

Paweł Kukiz: radykalnie niestabilny

Kraków 2016 r., parasolka porwana ze stanowiska Kukiz'15, przy którym zbierano podpisy za referendum w sprawie uchodźców Kraków 2016 r., parasolka porwana ze stanowiska Kukiz'15, przy którym zbierano podpisy za referendum w sprawie uchodźców Beata Zawrzel / Reporter
Gdyby gdzieś nagle zniknął, świat polityki mógłby tego nawet nie zauważyć. Nie bardzo bowiem wiadomo, co takiego wnosi Paweł Kukiz. A mimo wszystko trwa i nawet ma się nieźle.
Bielsko-Biała, 2016 r. Paweł Kukiz podczas spotkania z wyborcamiSilar/Wikipedia Bielsko-Biała, 2016 r. Paweł Kukiz podczas spotkania z wyborcami
Antysystemowość Kukiza miała sens u schyłku kadencji Bronisława Komorowskiego, ale dzisiaj...? Na zdjęciu z zespołem Piersi, 2013 r.Beemwej/Wikipedia Antysystemowość Kukiza miała sens u schyłku kadencji Bronisława Komorowskiego, ale dzisiaj...? Na zdjęciu z zespołem Piersi, 2013 r.

Artykuł w wersji audio

PiS świetnie daje sobie radę bez wsparcia Kukiza. Z kolei dla liberalnej opozycji nie jest choćby kandydatem na sojusznika. Czymże jest dziś jego „antysystemowość”? Miała sens u schyłku kadencji Bronisława Komorowskiego, gdy gwałtownie kumulowała się energia odrzucenia „ciepłej wody w kranie”, a wystawionemu przez PiS marketingowo wypolerowanemu Andrzejowi Dudzie brakowało buntowniczego sznytu. Buntownik w skórze wbił w ten układ 20-proc. klina. Odkąd jednak PiS wzięło się za sukcesywne obalanie ustrojowych podstaw III RP, radykalne pohukiwania Kukiza utraciły swój kontekst. Cóż może być bardziej antysystemowego niż działania ekipy Kaczyńskiego, Ziobry i Macierewicza?

Kukizowcy bez kształtu

Nie tak dawno w sondażowej rywalizacji na lidera opozycji Kukiz pozostawił w tyle Schetynę, Petru i Kijowskiego. Zaskakujące? Nie do końca, skoro pytanie zadano również wyborcom PiS. To, że najczęściej wskazywali oni na Kukiza, wydaje się oczywiste.

Z drugiej strony bodaj ani razu od wyborów parlamentarnych Kukiz nie spadł poniżej progu wyborczego. Najczęściej poparcie dla niego oscyluje wokół 6–9 proc. Czasem któryś ośrodek przyzna mu nawet dwucyfrowy wynik, nigdy jednak nie zwiastowało to trendu. Nie bardzo też wiadomo, kto zyskuje, a kto traci na wahaniach poparcia dla Kukiza. Żadna prawidłowość jak dotąd się nie wyłoniła.

Cóż to za wyborca? To niestety socjologiczna enigma. Jeszcze nie było po 1989 r. formacji, która reprezentowała tak skrajnie amorficzny elektorat. W zbliżonych proporcjach spotykają się tu mieszkańcy wielkich miast i małych miasteczek. Tak samo niemal po równo mobilizuje zwolenników we wszystkich dawnych dzielnicach Polski. Wiadomo, że są to osoby raczej młodsze niż starsze. Lecz wyraźnego profilu społecznego również brak.

Zwyczajowo mówi się, że to elektorat protestu. Dosyć jednak selektywnego. W ocenie świata – jak wynika z badań CBOS sprzed roku – nie jest on zresztą przesadnie zradykalizowany. Obecność w UE generalnie popiera, choć do pogłębiania integracji się nie pali. Chyba obawia się Rosji, bo zbudowanie poprawnych relacji z Kremlem uważa za główny cel polityki wschodniej. W tych sprawach wyborca Kukiza jest krewniakiem wyborcy Kaczyńskiego. Uchodźców przyjmować nie chce, choć tutaj elektorat PiS jest radykalniejszy.

W sprawach światopoglądowych już bliżej wyznawcom Kukiza do średniej krajowej. Uważają, że religii powinno być jak najmniej w życiu publicznym. Ale z drugiej strony nie należy oczekiwać od nich akceptacji związków partnerskich oraz liberalizacji prawa aborcyjnego. Ich wrażliwość na prawa obywatelskie mieści się w polskiej normie: bezpieczeństwo tak, ale nie za cenę poważnego ograniczenia wolności.

Jeśli chodzi o gospodarkę, wyborcę Kukiza wyróżnia stosunkowo wysoki poziom akceptacji dla elastycznych reguł na rynku pracy. Ale alergii na opiekuńcze funkcje państwa i utrzymywanie państwowych przedsiębiorstw ten prorynkowy rzekomo elektorat już nie wykazuje. Co więc popycha tych ludzi w objęcia Kukiza? Jaka jest osobliwość tej ponadmilionowej grupy Polaków? Zapewne tylko odrzucenie utrzymującej się od ponad dekady linii podziału na PO i PiS.

Początki „dobrej zmiany” przyjmowano w tym elektoracie z rezerwą: 36 proc. wyborców Kukiza z nadzieją witało rząd Szydło, 19 proc. obawiało się zawodu, a 23 proc. uważało, że będzie jeszcze gorzej niż za PO. Później raczej ciepło oceniali nowy gabinet. Do czasu aż nabrzmiał konflikt o Trybunał Konstytucyjny i przez Polskę przetaczały się wielkie demonstracje KOD. Sympatycy Kukiza nie maszerowali za Kijowskim, ale najwyraźniej uliczny opór wywarł na nich wrażenie, bo w maju ubiegłego roku już tylko co piąty deklarował poparcie dla rządu. Chociaż gdy ruszał program 500 plus, zwolennicy znów dominowali nad przeciwnikami. Aż jesienią trend raz jeszcze się odwrócił. W grudniu (według CBOS) 33 proc. wyborców Kukiza popierało rząd, a 38 proc. określało się jako przeciwnicy.

Interesujące zjawisko wychwycił też niedawno ośrodek IBRIS w serii sondaży przeprowadzonych podczas grudniowo-styczniowego kryzysu parlamentarnego. Tuż po wykluczeniu posła Szczerby i okupacji mównicy przez opozycję oraz przyjęciu budżetu na Sali Kolumnowej poparcie dla statystującego w tym zwarciu Kukiza wystrzeliło do 15 proc. (z 9 proc. w listopadzie). Najwyraźniej była to premia za zejście z pola boju. Gdy jednak w kolejnych dniach opadł kurz bitewny i to PO z Nowoczesną wydawały się zwycięskie w starciu z PiS, Kukiz znienacka zjechał o 10 pkt procentowych, aż na granicę progu wyborczego! Lecz gdy w styczniu opozycja opuściła salę sejmową bez konkretnych efektów, a Kukiz zaznaczył teren niewybrednymi atakami na Petru i Schetynę – określanymi przez niego mianem sorosowców – wówczas poparcie dla jego formacji wróciło na poziom sprzed kryzysu.

Jego głównym narzędziem komunikacji pozostaje Facebook. Nowe wpisy pojawiają się regularnie, choć są lakoniczne i jakby „bez ikry”. Trudno z tych sieciowych okruchów odtworzyć strategię Kukiza. Być może coś takiego w ogóle nie istnieje. Z zakulisowych doniesień od dawna wyłania się obraz klubu zarządzanego poprzez emocjonalne erupcje niezrównoważonego lidera. Brak tu wyraźnego podziału ról i nie bardzo wiadomo, kto i za co w Sejmie odpowiada.

Zaznaczających się postaci w 40-osobowym klubie zresztą niewiele; poza liderem widać lansowanego przez TVP wicemarszałka Stanisława Tyszkę, agresywnego Marka Jakubiaka (ów przedsiębiorca narodowiec wręcz idealnie spaja główne wątki formacji) oraz aktywnego w Sejmie, choć stroniącego od wchodzenia w ostre polityczne tematy Piotra Marca, czyli Liroya.

Stałym elementem tej formacji jest balans pomiędzy władzą i opozycją. Powinowactwo ideowe z PiS jest wyraźne – w kluczowych starciach Kukiz staje po stronie rządzących. Nienawidzi zaś KOD szczerze i z serca. Wcale nie zmartwił go skok na Trybunał Konstytucyjny, a wobec zapowiadanej przez Ziobro reformy sądów też jest raczej letni – próbuje tylko wcisnąć swój postulat ustanowienia „sędziów pokoju” wybieranych przez obywateli. Na „wtrącającą się w polskie sprawy” Brukselę pomstuje równie donośnie jak rządzący. W kwestii uchodźców konsekwentnie stara się obejść Kaczyńskiego od prawej strony. Równie jednoznaczny jest zresztą w manifestowaniu antyukraińskich poglądów, co akurat w PiS należy dziś do najgorętszych kwestii spornych.

Okrakiem na barykadzie

Różnice? Pojawiają się wszędzie tam, gdzie narażona jest wolność gospodarcza. Formacja Kukiza wydaje się być najbardziej dziś prorynkową siłą w Polsce. Zwłaszcza że rywalizujący z Kukizem Janusz Korwin-Mikke ostatnio gdzieś się schował. Kukiz krytykował nawet takie świętości jak 500 plus („Żeby te pieniądze dać, skądś trzeba je wziąć”) oraz obniżenie wieku emerytalnego. Lecz prorynkowość Kukiza kończy się tam, gdzie zaczyna się dominium sektora finansowego i wielkich korporacji. Ujął więc frankowiczów propozycją przewalutowania ich kredytów na koszt banków. Gdyż wielki kapitał to jak wiadomo narzędzie Sorosa, czyli w kukizowym narzeczu – liberalnego diabła. Wiadomego zresztą pochodzenia.

Ale najostrzej Kukiz recenzuje rząd wtedy, gdy pojawia się partiokracja: gdy mowa o misiewiczach w gospodarce i administracji albo gdy PiS pokazuje, że jego przedwyborcza miłość do referendów najwyraźniej wygasła. Wtedy Kukizowi najbliżej bywa do Petru i Schetyny.

Nie pierwsze to ugrupowanie w dziejach III RP, które usiadło okrakiem na barykadzie. Losy poprzedników nie są jednak zachęcające. Na ogół tak samo były to partie protestu, które nie potrafiły tworzyć pozytywnych wartości. A do tego bywały na ogół rzecznikami tylko jednego, dominującego tematu – prezentując uproszczoną i ubogą wizję świata.

W czasach solidarnościowej wojny na górze z pierwszej połowy lat 90. taką partią była KPN. Jakby przeniesiona z innej rzeczywistości, bujająca w historyczno-ideologicznych chmurach. Im bardziej traciła kontakt z rzeczywistością, tym mocniej popadała w populizm. Skończyło się spektakularnym rozpadem.

Nieco lepiej osadziła się w transformacyjnej rzeczywistości Samoobrona. Jej wejście do Sejmu w 2001 r. było dla elit szokiem. W tamtej kadencji Lepper stronił od wchodzenia w dominujący podział na postkomunistyczne SLD oraz postsolidarnościową opozycję PO-PiS. Twierdził, że Samoobrona jest młotem na całe elity i wymierzał ciosy po obu stronach barykady. Najczęściej poniżej pasa. W pewnym momencie poparcie dla Leppera podeszło pod 30 proc. i pojawiła się realna groźba populistycznej rewolucji w kraju wchodzącym właśnie do Unii Europejskiej. Wystarczyła jednak iskra wywołana aferą Rywina, a PO z PiS wróciły do gry, wkrótce dzieląc pomiędzy siebie scenę.

Co prawda w wyborach 2005 r. Samoobrona jeszcze utrzymała stan posiadania sprzed czterech lat (1,3 mln głosów), ale w nowej geometrii politycznej zaczynała tracić na znaczeniu. Jej notowania poszły w dół i Lepper ratował się wejściem na warunkach „przystawki” do rządu PiS. Skończyło się krachem całego ruchu.

Od wysokiego „c” zaczął też samodzielne działanie w polityce Janusz Palikot. Na elewacji budynku, w którym jego autorski ruch zebrał się po raz pierwszy, zawisło hasło „Dość Kaczora Donalda”. Lider, od dawna kojarzony przede wszystkim z brutalnymi atakami na Kaczyńskich (również po Smoleńsku), tuż przed wyborami 2011 r. uwiarygodnił się plotkarską książką stawiającą w ponurym świetle jego niedawnych przyjaciół z PO. Chciał dotrzeć do tej części liberalnego elektoratu, która po pierwszej kadencji Tuska była już znudzona jego obłością. I wydawało się, że Palikot trafił w dziesiątkę: zagłosowało na niego 1,4 mln wyborców, co dało ponad 10 proc. poparcia.

Były to jednak tylko miłe złego początki. Natychmiast po wyborach Ruch Palikota osunął się na poziom jednocyfrowy. Przez pierwszy rok jeszcze utrzymywał się ponad progiem, ale z każdym miesiącem kurczył mu się zapas nad poprzeczką. Im wyraźniejszy był trend spadkowy, tym bardziej lider się szamotał. Żonglował wizerunkami i tożsamościami, odpalał fajerwerki, ale trendu już nie odmienił. Będący przypadkową zbieraniną klub rwał się jak stare płótno. Na finiszu kadencji z jednoprocentowym poparciem wchodził do lewicowej koalicji jako element skompromitowany, który należałoby jak najgłębiej schować.

Politycznej energii towarzyszącej wbijaniu klina w zastany układ nigdy nie starczało na długo. Zazwyczaj były to jednorazowe erupcje, które najłatwiej było wywołać w spersonalizowanych wyborach prezydenckich. Już w 1990 r. Stan Tymiński dziarsko wszedł między poobijanych „wojną na górze” Wałęsę i Mazowieckiego. Lecz dalszy populistyczny marsz już nie nastąpił. Partia X była tylko eksponatem w gabinecie politycznych osobliwości.

Dekadę później liberalnego klina pomiędzy „postkomunistę” Kwaśniewskiego i „solidarucha” Krzaklewskiego wbił Andrzej Olechowski. Entuzjazm pomógł jeszcze odpalić projekt PO. Platforma szybko jednak odeszła od idealizmu okresu założycielskiego. Ceną adaptacji było rozrzedzenie liberalizmu partyjnym oportunizmem. A dla Olechowskiego w PO Tuska nie było już miejsca.

W prezydenckiej elekcji 2015 r. Kukiz odegrał podobną rolę jak w przeszłości Tymiński i Olechowski. Ujawnił potencjał buntu i nadziei na nową politykę, autentyczną, niezbrukaną układami. W wyborach parlamentarnych jego lista zebrała dokładnie tyle samo głosów co kiedyś Lepper i Palikot – 1,3 mln.

Ruchy protestu zawsze budziły emocje i prowokowały elity do szukania demonów krążących pod powierzchnią życia publicznego. Po latach widać wyraźnie, jak chybione bywały dawne proroctwa. Ani Tymiński nie zapowiadał restauracji komunizmu, ani też Lepper nie był inkarnacją Jakuba Szeli (co najwyżej sprytnym karierowiczem). Jeszcze na początku tej dekady wybitni intelektualiści widzieli w Palikocie proroka masowego liberalizmu unoszonego „dynamiką modernizującego się społeczeństwa”. Dziś widać, jak bardzo spudłowali. Populistyczne eksplozje nie określały bowiem trendów. Utrwalały tylko opis chwili.

Nie inaczej było z eksplozją Kukiza w połowie 2015 r. Tuż po wyborach prezydenckich podczas debaty w Fundacji Batorego Jan Rokita zapowiadał „antypolityczną rewolucję”, która obali całą klasę polityczną. I nie był to głos odosobniony. Wystarczyło jednak kilka tygodni, które Kukiz poświęcił na sianie chaosu we własnych szeregach, a już odtrąbiono jego koniec. Wkroczenie na Wiejską jego pospolitego ruszenia przyjęto więc z zaskoczeniem. Podobnie dziś przyjmuje się kolejne sondaże dowodzące stabilności poparcia dla Kukiza.

To się nie może udać, ale…

Zdaniem politologa z UJ Jarosława Flisa być może nie minęło jeszcze dość czasu, aby wyborcy Kukiza zweryfikowali sensowność swej orientacji. Nadal czekają, co wyłoni się z chaosu. Z kolei Mikołaj Cześnik z warszawskiej SWPS, który po wyborach parlamentarnych przepowiadał rychły rozpad ruchu Kukiza, teraz już nie zamierza niczego prognozować. – Mamy w Polsce do czynienia z sytuacją ekstraordynaryjną. PiS uruchomiło dynamikę zmian, których do tej pory nie testowaliśmy. Dlatego przepowiadanie czegokolwiek w oparciu o doświadczenia z przeszłości jest ryzykowne – podkreśla.

Analogie współczesne też są ryzykowne. Kukiz – antysystemowy jastrząb spoza świata polityki, łączący zamordyzm z anarchiczną wolnością – nawet pasuje jako polska odpowiedź na Donalda Trumpa. Tyle że władzę ma przecież Kaczyński. Z jego punktu widzenia Kukiz bywa użyteczny, gdy atakuje KOD albo liberalną opozycję w Sejmie. W roli krytyka władzy jest już niegroźny, gdyż nie stanowi dla PiS realnej alternatywy. Co najwyżej może być jego uzupełnieniem, gdyby w przyszłości brakowało głosów. Blisko stąd do miejsca, jakie na Węgrzech zajmuje nacjonalistyczny Jobbik.

Kalendarz wyborczy również Kukizowi nie sprzyja. Najpierw wybory samorządowe, w których bez lokalnego zakorzenienia nie ma czego szukać (oj, przydaliby się teraz „bezpartyjni samorządowcy”, którym zawdzięczał sukces w kampanii prezydenckiej, a których potem, nie wiedzieć dlaczego, przegonił). Potem do Parlamentu Europejskiego, które mobilizują tylko najwierniejszych i uświadomionych wyborców – a tych akurat Kukizowi brakuje. Do decydujących elekcji może więc dowlec się śmiertelnie już wykrwawiony.

Niewiele zatem przemawia za podstarzałym rebeliantem w patriotycznej koszulce. Problem tylko w tym, że z takimi jak Kukiz do końca nigdy nic nie wiadomo. Ich karierami rządzi przecież nie logika, lecz emocje. I dlatego są tak bardzo nieprzewidywalne. A nic przecież nie wskazuje, aby zawirowania współczesnego świata miały się rychło skończyć.

Polityka 8.2017 (3099) z dnia 21.02.2017; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Obrotowy wywrotowiec"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Trump bierze Biały Dom, u Harris nastroje minorowe. Dlaczego cud się nie zdarzył?

Donald Trump ponownie zostanie prezydentem USA, wygrał we wszystkich stanach swingujących. Republikanie przejmą poza tym większość w Senacie. Co zadecydowało o takim wyniku wyborów?

Tomasz Zalewski z Waszyngtonu
06.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną