Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Kolejne mętne faktury wyciekły z KOD. O randze politycznej Komitetu już czas zapomnieć

Finansowy bałagan i przedłużające się przygotowania do zjazdu kompletnie sparaliżowały ten ruch, odbierając mu nie tylko atrakcyjność, ale i wiarygodność. Finansowy bałagan i przedłużające się przygotowania do zjazdu kompletnie sparaliżowały ten ruch, odbierając mu nie tylko atrakcyjność, ale i wiarygodność. KOD / Facebook
Tym razem prawdziwość doniesień kwestionują również oponenci Kijowskiego.

Onet dostarczył kolejną porcję artefaktów z życia KOD. Mamy więc nowe mętne faktury, znikające ponoć protokoły z publicznych zbiórek, wreszcie przelewy od PO i SLD za – co sugerują autorzy tekstu – przywilej występu polityków na demonstracji. Tym razem za nadużyciami bezpośrednio miał stać pełnomocnik mazowieckiego KOD Piotr Wieczorek, pośrednio zaś jego patron Mateusz Kijowski.

Nowością w stosunku do wcześniejszych rewelacji jest to, że tym razem prawdziwość doniesień kwestionują również oponenci Kijowskiego z KOD. Radosław Szumełda twierdzi w rozmowie z POLITYKĄ, że „znikniętych” protokołów było w rzeczywistości znacznie mniej, niż pisze Onet. Sprawa została zresztą dawno wyjaśniona. Zaś teza o płaceniu za występy polityków jest po prostu wyssana z palca.

Otóż partie formalnie współorganizowały razem z KOD listopadową manifestację – nic więc dziwnego, że wzięły na siebie część kosztów. Zdaniem Szumełdy publikacja jest wrzutką z zewnątrz, mającą na celu podważyć wiarygodność całego ruchu, a nie elementem wewnętrznego konfliktu.

KOD stał się pochyłym drzewem, na które łatwo wskoczyć

Jak jest naprawdę, trudno na gorąco rozstrzygnąć. Bez wątpienia jednak KOD stał się jakiś czas temu pochyłym drzewem, na które wskoczyć jest dzisiaj bardzo łatwo. Finansowy bałagan i przedłużające się przygotowania do zjazdu (a wszystko w logice wojny domowej) kompletnie sparaliżowały ten ruch, odbierając mu nie tylko atrakcyjność, ale i wiarygodność.

Bilans ostatniego roku jest jednoznaczny. Nie ma już ruchu, który niósł ideę ważną dla tysięcy obywateli przerażonych łatwością, z jaką w miarę normalny i stabilny kraj traci demokratyczny grunt pod nogami. Jest wątła organizacja, która uparła się, że w kilka–kilkanaście miesięcy zdoła zaliczyć wszystkie patologie życia partyjnego III RP. Czyli finansowe kwasy, przecieki do mediów, uwiąd debaty, walka opancerzonych koterii, zjazdowe wycinanki. I oczywiście lider, który postanowił trwać do upadłego ze śpiewką „nie mam sobie nic do zarzucenia”.

Choć powinien zdawać sobie sprawę, że kwestie finansowe to miękkie podbrzusze każdego ruchu obywatelskiego. Nieprzypadkowo propaganda PRL celowała w celebrowanie dolarów płynących z „określonych ośrodków” za granicą do opozycji demokratycznej. Zawodowym politykom jeszcze jesteśmy w stanie wybaczyć, że chcą się „nachapać” (w końcu to ich zawód). Ale bezinteresownych z zasady aktywistów jakakolwiek interesowność po prostu delegitymizuje w oczach opinii publicznej.

Efekt tego wszystkiego taki, że o ile jesienią ubiegłego roku głównym dylematem KOD było to, jak wobec powtarzalności ulicznych demonstracji wzbogacić formułę ruchu, to dziś nie tylko, że niczego nowego nie wymyślono, to jeszcze nastąpił uwiąd zdolności mobilizacyjnych. O randze politycznej KOD także już czas zapomnieć. I to nie tylko z powodu upadku autorytetu ruchu i niezrealizowanego marzenia o jego masowości.

Dopóki Platforma z Nowoczesną szły łeb w łeb, skupione na wewnętrznej rywalizacji, jednocześnie osłabiającej potencjał obu partii w głównym sporze z PiS, logika sytuacji wynosiła KOD w górę jako jedynego wiarygodnego arbitra, a w przyszłości spinacza opozycji. Dziś, gdy Platforma niemal zrównała się słupkami poparcia z PiS, Schetyna nie ma już żadnych powodów, aby oddawać komukolwiek koncesje. Kwestia politycznej reprezentacji wydaje się więc – przynajmniej na razie – wyjaśniona.

Co zresztą ogólnie pojętej przestrzeni obywatelskiej powinno na dłuższą metę pomóc.

Na łamach POLITYKI próbowałem jakiś czas temu dowieść, że sformalizowana centrala obywatelskiego sprzeciwu, do czego pretendował KOD, to kiepski pomysł. Swoje tezy tym mocniej dziś podtrzymuję.

KOD sam wpędził się w tarapaty

Ten ruch sam siebie wpędził w tarapaty, już na samym początku działalności orientując się na budowę struktur powielających hierarchie partyjne, co doprowadziło do pojawienia się specyficznie partyjnych patologii.

Czy była alternatywa?

Owszem, wystarczyło poczytać chociażby stare teksty programowe Jacka Kuronia o tym, jak budować oddolne i spontaniczne ruchy, z natury inkluzywne, poszerzające obszary aktywności. Co się zresztą samo nasuwało, jeśli rzecz jasna założycielskie odwołanie się do KOR miało być czymś więcej niż złapaniem „brandu”.

Można też było przestudiować doświadczenia współczesnych ruchów społecznych, trochę już opisanych (np. hiszpańskich indignados). Rzecz w tym, aby ludzi odgórnie nie organizować, tylko żeby sami się dobrowolnie organizowali. Żeby sami sobie wyznaczali zadania i spontanicznie dobierali się w grupy. Powiązane sieciowo, a nie hierarchicznie. Broniące niekoniecznie demokracji przez wielkie „d”, a konkretnych jej obszarów atakowanych na wielu frontach przez rządzących.

I taki model – z „Obywatelami RP”, parasolkami, związkowcami i innymi suwerennymi podmiotami – samoistnie już zresztą powstaje. A rozkład KOD temu sprzyja. Jako „centrala” swojego zadania nie spełnił, choć być może jeszcze zdoła się odbudować w roli jednego z wielu uczestników społeczeństwa obywatelskiego.

I będzie to sytuacja zdrowsza, nawet jeśli przyjdzie nam rozstać się z mirażami stutysięcznych manifestacji, które lada miesiąc pogonią PiS.   

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną