Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kraj

Pomnikoza. Kolejne wcielenie polskich mitów i obsesji

Pomnik w Białej Podlaskiej Pomnik w Białej Podlaskiej Michał Kość / Forum
Zjawisko pomnikozy od jakiegoś czasu przyjmuje oblicze Lecha Kaczyńskiego, często w towarzystwie małżonki, Marii. O ile poprzednie fale tego zaspiżowywania polskich ulic i placów od biedy dawało się jakoś wytłumaczyć, to obecna jest z gatunku nie do obrony.

Odsłaniając w Białej Podlaskiej pomnik pary prezydenckiej, tragicznie zmarłej w katastrofie smoleńskiej, Jarosław Kaczyński stwierdził, że warto, by pomniki jego brata „stały w różnych polskich miastach”. I życzeniu prezesa staje się zadość, bo nie tylko pomników, ale i nazw ulic, rond, placów, a nawet parków noszących imiona Pary Prezydenckiej przybywa z każdym rokiem (moim ulubionym jest ten z Sopotu – „Park Marii i Lecha Kaczyńskich Prezydenta RP z Małżonką”). Nawet tam, gdzie stopy Szacownej Pary nigdy nie stanęły. Ale to przecież nieważne. Istotne, by stanęły pomniki. Niczym przyczółki jednej myśli, jednej partii i jej lidera.

Sięgając pamięcią głęboko wstecz przypominam sobie dwa przejawy tego, co – jak naiwnie sądziłem – w wolnej Polsce będzie tylko niemiłym, ale zacierającym się wspomnieniem. Jeden to pomniki wdzięczności Armii Czerwonej, obowiązkowy cel każdego pochodu pierwszomajowego w każdym miasteczku. Drugi – to te poświęcone tzw. utrwalaczom władzy ludowej, a więc milicjantom, funkcjonariuszom UB i innych „organów”, którzy na przełomie lat 40. i 50. „stabilizowali nowy ład”. Marne to były pomniczki, z reguły kamień plus jakaś tablica do niego przytwierdzona, bardziej lub – jednak częściej – mniej zgodna z czymś, co można nazwać estetyczną przyzwoitością. Przaśne jak realia PRL. Ale przynajmniej w tej tzw. Polsce powiatowej nierzucające się w oczy (w Polsce wielkomiejskiej bywało różnie).

Pierwsze fale pomnikozy

Po roku 1989 „utrwalacze” i „wdzięcznościowce” zaczęły z hukiem, ale częściej po cichu, znikać.

Reklama