Dudomania, która obudziła się w co durniejszych kręgach, przypomina zachwyty nad Kościołem, gdy tylko jakiś biskup albo papież powie coś najbanalniejszego w świecie, na przykład że pedofilia jest zła i trzeba ją zwalczać. Jak wygląda zwalczanie pedofilii przez Kościół, to każdy średnio rozgarnięty i średnio zdolny do bezstronności może się dowiedzieć z internetu w ciągu kwadransa. Entuzjaści teorii „dobrego cara i złych bojarów”, vel. dobrego papieża i złych proboszczów, są teraz tak jakby trochę mniej oburzeni na człowieka, który podpisał całą serię niekonstytucyjnych ustaw i niezgodnych z prawem ułaskawień, nie mówiąc już o medalach i nagrodach dla ludzi, o których powiedzieć „dziwni” to kpina z eufemizmu.
Andrzej Duda właśnie podpisał ustawę o ustroju sądów powszechnych, zgodnie z którą prokurator mianuje sędziów na stanowiska. Władza prokuratora nad sędziami to koniec niezawisłości sądów, państwa prawnego i prawa do sprawiedliwego procesu. To jawna kpina z konstytucji, z Unii Europejskiej, a przede wszystkim ze społeczeństwa.
A że nie podpisał dwóch równie strasznych ustaw? Czyżby niezłamanie konstytucji było jakąś zasługą bądź powodem do pochwał? To przecież śmieszne. Duda zawetował dwie ustawy, licząc na to, że na jego wizerunku bezwolnego aparatczyka i wykonawcy dewastacyjnych poleceń Kaczyńskiego pojawi się „rysa”, która uczyni jego postać „dwuznaczną” i uchroni przed Trybunałem Stanu i ostatecznym ośmieszeniem. Poza tym liczy, że jak będzie bardziej samodzielny i wyrobi sobie jakąś markę na prawicy, to ktoś wystawi go na drugą kadencję.
Kaczyński do tego czasu nie będzie już pewnie rządził (jest chory, a poza tym – jak widzimy po jego dzikich bluzgach i zadławieniach nienawiścią – utracił stabilność psychiczną, czego się w polityce nie wybacza), więc Duda nie musi się aż tak płaszczyć przed swoim pryncypałem, jak na początku kadencji, gdy jeszcze mogło się wydawać, że Kaczyński ma pewne pięć lat niepodzielnych rządów w partii.