Jacek Żakowski: – Co dolega demokracji?
Jan Hartman: – Spełniła się. Nie jest już ideałem ani obietnicą. Została przejęta przez demos i stała się taka jak on.
Taka jak społeczeństwo? Lud? Motłoch?
Taka jak społeczeństwo, które stało się bezklasowe, czyli w sensie politycznym amorficzne, bezkształtne, pozornie w pełni egalitarne. Idea demokratycznej równości została zrealizowana w kolejnych emancypacjach. Ludzie stracili respekt dla hierarchii i władzy, który skłaniał większość do głosowania na mądrzejszych, bardziej kompetentnych. Teraz ludzie wybierają takich, jacy sami są.
A są kiepscy?
Ludzie są, jacy są. Ale w organach wybieralnych coraz więcej jest ludzi przeciętnych, a coraz mniej wybitnych. W egalitarnym świecie elitarność stała się podejrzana. Egalitarna kultura nie ufa elitom, więc ich nie wybiera.
Może dlatego demokracje przegrywają teraz z systemami niedemokratycznymi. Co z tym można zrobić?
Nic. Trzeba chronić nisze kompetencyjne, czyli stanowiska, na których wymagane są przynajmniej formalne, merytorycznie, a nie demokratycznie weryfikowane kompetencje.
Wyjąć z demokracji część rzeczywistości?
Chronić przed wpływem demokracji bezpośredniej. Tak jak się tradycyjnie chroni uniwersytety i sądy oparte na korporacyjnej hierarchii i demokracji. Władza ustawodawcza, mająca pełny demokratyczny mandat, ustanawia w demokracjach prawa, a ich wdrażanie należy do władzy sądowniczej, rządzącej się zasadami demokracji wewnętrznej i zorganizowanej wedle wewnętrznej hierarchii. Podobnie jest w nauce, medycynie, sztuce, gospodarce, administracji publicznej. Demokracja jest prawdopodobnie najlepszym znanym nam sposobem wyłaniania władzy politycznej, ale nie jest dobrym sposobem wyłaniania i budowania elit profesjonalnych w chirurgii, fizyce, zarządzaniu firmami.