Dziwimy się, skąd wzięła się nagle po wyborach aż tak wojenna atmosfera w Polsce? Przeanalizowanie, jak zmieniły się elektoraty dwóch największych partii, pozwala dostrzec, że pod powierzchnią toczy się prawdziwa walka klasowa.
Dopóki nie zwrócimy na to uwagi, dopóty nie dowiemy się, skąd się wzięło to 47 proc. dla PiS. Zagadkowe będą wydawać się nam takie fakty jak to, że partii Kaczyńskiego rosną sondaże, mimo że otwiera kolejne fronty, zalicza kolejne wpadki, kompromituje się za granicą, a na ministrów wybrała sobie antypatyczne i konfliktogenne postaci. Że przejmuje wszystko tak otwarcie, tak ostentacyjnie, jakby jechała bez trzymanki, ale nie tylko się nie rozbija, i wygląda to tak, jakby właśnie tego chcieli wyborcy. Inaczej niż było wcześniej, atmosfera wojny domowej pomaga partii rządzącej, a nie przeszkadza. Jakby zmieniono reguły gry i nie przyznawano już punktów za jednoczenie Polaków, lecz za dzielenie.
Walka klasowa to konflikt dwóch światów, w których żyją klasy społeczne, dlatego każda z nich ma swój język, swoje emocje, problemy, stosunek do zagranicy, do obcych, do autorytetów, sposób spędzania czasu wolnego. I oczywiście swoje media, nie przypadkiem tak różne. Dla jednych szkoła to instytucja do kształcenia dzieci, a dla innych powód do dumy, że mamy wieś ze szkołą. Dla jednych teoria spiskowa to oczywista bzdura, dla innych jedyne przekonujące i dostępne wytłumaczenie. Dla jednych w TVP Info leci prymitywna propaganda, dla innych nareszcie sama prawda. Dla jednych atak na demokrację to przejmowanie niezależnych instytucji. Dla innych atak na demokrację to zabranianie przejęcia sądów partii, która zdobyła większość.
PO: partia wielkomiejska, PiS: wiejska
Zobaczmy, jak to nakłada się na elektoraty z punktu widzenia różnic społeczno-ekonomicznych.