Pierwszy występ – na trudnej, berlińskiej arenie – już za nimi. Teraz pora na zapewne równie wymagające Brukselę i Londyn. Na koniec powinno być łatwiej: w Bratysławie, Pradze, a zwłaszcza w Budapeszcie panują teraz podobne jak w Warszawie porządki, więc niewykluczone, że tam publiczność zostanie życzliwie dobrana.
Mowa o tournée doborowego zespołu Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, który na zlecenie samego ministerstwa spraw zagranicznych ma objechać europejskie stolice z misją doprowadzenia do zmiany (chciałoby się powiedzieć: dobrej zmiany) coraz bardziej szwankującego wizerunku Polski.
Operacja za 268 tys. złotych
Złośliwi powiedzą, że wybrani żurnaliści zaliczą na koszt rządu (ba, podatnika) przyjemną wycieczkę (cała operacja pochłonąć ma 268 tys. złotych). Ale to nieprawda: czeka ich przecież ciężka robota. Najgorsze, że z mizernymi szansami na sukces. Zachodni dziennikarze i publicyści mają różne i bardziej profesjonalne źródła zdobywania informacji o tym, co dzieje się ostatnio w Polsce. Trudno więc się spodziewać, by wywody Piotra Semki czy Krzysztofa Skowrońskiego wyparły z ich świadomości choćby historię niszczenia Trybunału Konstytucyjnego, sterowania publicznymi mediami czy też obraz marszów nazioli chronionych przez policję z orzełkami na czapkach.
Znamienne jednak, że MSZ formułując swoje propagandowe oddziały, nie próbował nawet ich uwiarygodnić. Zrekrutował wszak wyłącznie sprawdzonych na krajowym froncie żołnierzy obozu rządzącego. Nic dziwnego, że gospodarze w Berlinie od razu zwrócili uwagę, że w delegacji przysłanej im w ramach programu pod wymowną nazwą „Dziennikarze mówią o Polsce – dialog dziennikarzy polskich z dziennikarzami zagranicznymi” nie ma ani jednego przedstawiciela tytułów mniej entuzjastycznie nastawionych wobec aktualnej ekipy.