Pan premier Morawiecki zaprosił mnie do wspólnoty. Nawet miło z jego strony. Mógł przecież powtórzyć za swoim prezesem, że się nie kwalifikuję. Bo nie jestem genetycznym akowcem, bo stoję tam, gdzie ZOMO, bo komunista ze mnie i złodziej.
Nowego premiera takie sprawy na szczęście nie interesują. Najwyraźniej można już mieć poglądy takie czy owakie, on niczego nie będzie wymuszać. Ani toczyć wojny z takimi jak ja. Proszę bardzo – powiada – możemy się czasem pospierać, lecz niech to będzie spór w rodzinie. W naszej polskiej rodzinie. Bo my, Polacy, sami załatwiamy takie sprawy między sobą. A może nawet już je załatwiliśmy? Pewien etap został przecież zamknięty wraz z odejściem poprzedniego gabinetu, i po to właśnie nastąpiła wymiana, aby można było przejść do kolejnej fazy. Teraz bardziej konstruktywnej.
Premier widzi tę naszą rodzinę ogromną...
Morawiecki pragnie na nowo połączyć pokolenia. Te z zamierzchłych czasów, dawno już minione, do których co rusz nawiązuje jakąś zręczną historyczną metaforą. I te, które dopiero nadejdą po nas, lecz już zdążyły się rozgościć w wizjonerskich szkicach z takim rozmachem kreślonych. Zamierza także połączyć Polaków dziś żyjących, lecz rozrzuconych po całym świecie. Powiada: przybywajcie, tu wasze miejsce. Polska ma wobec was obowiązki, jako i wy macie wobec Polski. Wszyscyśmy z tego samego rodu i z tej samej tradycji się wywodzimy, wszyscy chcemy ojczyzny wielkiej i pragniemy, aby wszędzie na świecie się z nią liczono.
Koniec więc z głupimi podziałami. Koniec ze społeczeństwem samotnych jednostek, które z braku wielkich wspólnotowych wyzwań, z nudy proceduralnej demokracji i gnuśnych mieszczańskich wyobrażeń popadały coraz bardziej w jałowe spory o granice własnej wolności.