Wystąpienie szefa MSWiA Joachima Brudzińskiego miało zapewnić zebranych na sali posłów i opinię publiczną, że ekstremistyczne grupy odwołujące się do nazizmu stanowią „margines marginesu”. Minister przekonywał, że w takich sytuacjach reagować będzie policja, a jego resort pozostawi „zero tolerancji dla przejawów propagowania, gloryfikowania jakichkolwiek totalitaryzmów”.
Zaraz później dodał, że „dużym błędem logicznym jest określanie tych osób jako prawicowców” i że niektórzy politolodzy sytuują nazizm po lewej stronie. Odwołał się też do nazwy partii Adolfa Hitlera, czyli Narodowo-Socjalistycznej Partii Niemiec, zwracając uwagę na jej drugi człon.
To podobna opinia, którą pół roku temu lansował na łamach tygodnika „Do Rzeczy” historyk Piotr Zychowicz. Oczywiście jest to rażące i infantylne uproszczenie. Poglądy Adolfa Hitlera były nad wyraz eklektyczne i nie da się ich prosto zaklasyfikować. Nauki polityczne to rzecz zbyt skomplikowana, żeby zastąpić je dwoma pojęciami, którymi wymiennie można by się okładać w ramach debaty publicznej.
Zaraz później minister przeszedł do opowiadania o komunistycznych zbrodniach w Polsce, o poświęceniu Fildorfa Nila, Danuty „Inki” Sędzikówny czy rotmistrza Witolda Pileckiego. Dodał, że „incydent z tortem wafelkowym to problem wizerunkowy” w przeciwieństwie do „ataków na biura poselskie, gdzie zagrożone jest ludzkie życie”.
PiS wpada we własne sidła
Po energicznym wystąpieniu ministra Brudzińskiego nie trzeba było czekać na odpowiedź opozycji.