Sprawa z nowelizacją ustawy o IPN pokazuje, że PiS ma wciąż w swoim kodzie gen autodestrukcji, nawet jeśli – jak w tym przypadku – rujnowanie międzynarodowych relacji Polski może przynieść jakieś polityczne punkty w kraju. Rządzący zresztą znowu spróbowali starej metody moralnego szantażu: sami sprowokowali kryzys i potężną awanturę, a potem żądali, żeby także ich przeciwnicy popierali politykę rządu utożsamianego z Polską, inne stanowisko nazywając zdradą. Na zasadzie: wywołaliśmy awanturę, rzeczywiście może należało zrobić inaczej, nie w tym momencie, ale stało się i teraz musicie być murem za rządem i żyrować politykę, do której nie przykładaliście ręki, bo ojczyzna, czyli my, wzywa. Za którymś jednak razem retoryka PiS zostanie w końcu zdemaskowana i odrzucona. Coś działa dziesięć razy i budzi aplauz, a za jedenastym, nie wiadomo dlaczego, jest nagle wygwizdane i wyszydzone.
Nawet kiedy może się wydawać, że PiS ma swój kolejny cwaniacki, marketingowo wykoncypowany sukces, właściwie zawsze po jakimś czasie objawiają się niepożądane skutki. Atak PiS na koalicjantów – LPR i Samoobronę – w drugiej połowie 2007 r. doprowadził co prawda do faktycznej likwidacji obu partii, przejęcia części ich elektoratów, ale jednak nie dał zwycięstwa wyborczego i odsunął Kaczyńskiego na długie lata od władzy. Także po 2015 r. to, co zrazu wydaje się genialnym posunięciem i daje krótkoterminowe przyrosty notowań, skumulowane w dłuższym okresie może przynieść przełom i zjazd w sondażach. Każdy, kto zna dzieje III RP, wie o tym doskonale. Najlepsza passa nie trwa wiecznie, o czym mogła się przekonać Platforma, która w okresie rządów miała jeszcze lepsze notowania niż PiS.
Przyjrzyjmy się zatem pułapkom, które zafundował sobie PiS, najpierw idąc do zwycięstwa w 2015 r.