Gdański koncern Energa od jesieni 2015 r. ma już siódmego prezesa. Niektórzy byli tak krótko, że nie zdążyli się czymkolwiek wykazać. Przychodzili i odchodzili, nie wiadomo dlaczego. Państwowy właściciel, nawet w spółkach publicznych, nie czuje się w obowiązku, by cokolwiek tłumaczyć, choć wpływa to na kurs akcji. Na razie Alicja Klimiuk ma status pełniącej obowiązki prezesa Energi, ale też poważne szanse na pełnoprawną nominację. Nie dlatego, że przemawiają za tym jakieś jej wyjątkowe kwalifikacje i osiągnięcia zawodowe, bo te dziś w państwowej gospodarce są raczej obciążeniem niż atutem. Ważniejsze są afiliacje polityczne, czyli który polityk wspiera tego czy innego menedżera. W biznesowej gwarze używa się określeń „od kogo on jest” albo „do kogo raportuje”.
Prezes Klimiuk na przykład kojarzona jest z Jarosławem Zielińskim, wiceministrem spraw wewnętrznych, tym, którego policjanci posypywali z helikoptera własnoręcznie zrobionym konfetti i nosili za nim parasol. Zieliński jest liczącym się politykiem PiS, więc to dość mocna afiliacja. Pani prezes ma szanse przynajmniej na kilkumiesięczne rządy w Enerdze. Potem zapewne straci stanowisko, a może, jak jej poprzednik Daniel Obajtek, awansuje do jakiejś bardziej prestiżowej i jeszcze lepiej płacącej spółki w rodzaju Orlenu.
Ale by to osiągnąć, trzeba być „od nie byle kogo”, a najlepiej od samego prezesa. Tak jak Obajtek, który jest kadrowym odkryciem PiS na miarę Mateusza Morawieckiego. Na Nowogrodzkiej mówią, że Kaczyński jest nim zauroczony tak jak premierem. Obajtek to dla niego ucieleśnienie ideału menedżera nowego typu: młody, nieprzesadnie wykształcony (świeżo zdobyty dyplom prywatnej uczelni radomskiej), więc nieskażony menedżerskimi mądrościami, za to nadrabiający siłą woli.