Jak zwykle w takich wypadkach autorzy noweli mają swoje argumenty. Posłowie PiS, którzy złożyli projekt dowodzą, że dotychczasowa ordynacja do europarlamentu jest skomplikowana, co zniechęca do głosowania w tych (i tak mało popularnych) wyborach. I mają rację, bo dziś możemy mieć taką sytuację, że mandaty „uciekają” z okręgów o niższej frekwencji do tych, gdzie oddano więcej głosów. W praktyce np. z Olsztyna i Lublina do Katowic i Krakowa.
Ordynacja, która sprzyja największym graczom
Problem w tym, że zaproponowane środki naprawcze doprowadzą do kompletnej rewolucji. Po pierwsze, radykalnie wzmocnieni zostaną najwięksi gracze. Czyli przede wszystkim PiS, ale także Platforma (która deklaruje, że jest przeciw noweli). Według symulacji przeprowadzanych na obecnych wynikach sondażowych realny próg wyborczy wzrośnie więc mniej więcej do 20 proc. To oznacza, że w Brukseli i Strasburgu znajdą się w 2019 r. wyłącznie europarlamentarzyści wystawieni przez dwie główne partie polityczne w Polsce. Bye bye, PSL i Kukizie. Ciao, SLD! Adios, Korwinie i Razemici!
Czytaj także: Znamy termin eurowyborów. Dlaczego to ważne?
Szansa na zjednoczenie opozycji? W teorii
Po drugie, politycy spoza duopolu PO-PiS mogą się znaleźć w europarlamencie, ale tylko pod warunkiem, że się z nimi zblokują. W polskich realiach będzie to oczywiście odpowiednio wykorzystane przez dużych. A mali będą sobie musieli takie miejsce, mówiąc wprost, wyżebrać. Uwikłać się w istniejący układ sił. Niewykluczone, że koniec końców nowa ordynacja przyspieszy więc sen o zjednoczonej opozycji. Jest to przecież marzenie wielu najostrzejszych krytyków PiS, którzy uważają, że tylko szeroki blok złożony z PO, Nowoczesnej, PSL i SLD odsunie Kaczyńskiego od władzy. Teoretycznie nowa ordynacja takiemu blokowi może przynieść nawet wyborczy triumf. Kłopot w tym, że wykucie takiego „antyPiSu” na eurowybory nie musi się udać. A nawet przeciwnie – doprowadzić do kolejnych odsłon znanego już serialu „kto liderem?” i alienacji tych potencjalnych wyborców, którym przeszkadza sprowadzenie całego programu opozycji do bycia „antykaczystami”.
Eurowybory okazją do eksperymentów
I wreszcie punkt trzeci. Dotąd eurowybory zawsze były w Polsce okazją do eksperymentów. Rodzajem trampoliny dla politycznych start-upów, które jeszcze nie są w stanie zawalczyć w dużych i trudniejszych wyborach do Sejmu czy samorządu. Tak było w 2014 r. z Nową Prawicą Korwin-Mikkego oraz (o czym niektórzy zapominają) ze Zbigniewem Ziobrą. Wcześniej przy okazji eurowyborów nowe projekty polityczne próbowali kleić eseldowski „dysydent” Marek Borowski czy Liga Polskich Rodzin. Teraz miało być podobnie w przypadku Roberta Biedronia albo Partii Razem.
Decyzja dotycząca ordynacji będzie więc zderzeniem dwóch filozofii. Tych, którzy uważają, że na scenie politycznej powinniśmy mieć dwa ładne schludne bloki. I wtedy wreszcie będzie ład i porządek. Oraz tych, co dowodzą, że uczesana z równym przedziałkiem na dwie strony demokracja to nie jest żadna demokracja, tylko konieczność wyboru między dwoma znachorami sprzedającymi cudowny lek na wszystkie dolegliwości. Ten pierwszy mówi, że jego specyfik robi się z kory drzewa zdzieranej z dołu go góry. A drugi, że lekarstwo jest z kory drzewa zdzieranej z góry do dołu.