Obchody 550. rocznicy polskiego parlamentaryzmu okazały się dokładnie takie jak nasz parlamentaryzm pod rządami PiS. Nawet ich lapidarny program już sugerował, że odbywają się właściwie nie wiadomo po co. Niczym dopust boży, który trzeba z przepychem odbębnić. Choć gdyby przymusowej celebry sobie oszczędzono, nic takiego by się przecież nie stało. To mniej więcej tak jak z polskim Sejmem pod batem marszałka-ekonoma Kuchcińskiego, mechanicznie legalizującym wytyczne z Nowogrodzkiej. Ileż czasu i pieniędzy by oszczędzono, gdyby zrezygnowano z tego wymogu, a „dobra zmiana” i tak byłaby dokładnie w tym miejscu, w którym jest dzisiaj.
Sejm – nikomu niepotrzebna, kosztowna dekoracja
Groteskowy namiot za milion złotych na placu Zamkowym, w którym zebrało się Zgromadzenie Narodowe na rocznicowe pogaduchy, doskonale więc sprawdził się w roli symbolu obecnego Sejmu jako nikomu niepotrzebnej, za to kosztownej dekoracji. Podobnie jak to, że właściwym uczestnikom zgromadzenia, czyli parlamentarzystom, z zasady odmówiono pod namiotem głosu. Przewidując dla nich jedynie uczestnictwo we mszy, wysłuchanie oracji władzy niby-wykonawczej (prezydenta) oraz wynagrodzenie w postaci darmowego lunchu. Czyli prawie codzienność z Wiejskiej, tyle że przystrojona w odświętne szaty.
No i przy okazji zamknięto kawał miasta, aby zwykły suweren nie zakłócił powagi celebry, co również przypomina o naszym Sejmie za płotem i szlabanem, z uzbrojonymi po zęby strażnikami marszałkowskimi i ogólną reglamentacją wstępu do owej świątyni polskiej demokracji.