Zgodnie z przewidywaniami prezydent Duda zawetował uchwalone przez parlament antydemokratyczne zmiany ordynacji wyborczej do Parlamentu Europejskiego. Słusznie, bo były one podwójnie nie do przyjęcia. Po pierwsze, odbierały mniejszym ugrupowaniom realną szansę wprowadzenia do PE przedstawicieli z własnych list. Po drugie, stały w jawnej sprzeczności z zasadami Unii Europejskiej, które bronią prawa właśnie mniejszych grup politycznych do posiadania swych reprezentantów w europarlamencie. Unia stara się między innymi w ten sposób redukować „deficyt demokratyczny” w swoim funkcjonowaniu.
Czytaj także: Jak PiS chciał sobie dodać posłów, zmieniając ordynację
I Andrzej Duda, choć wcześniej tego nigdy nie czynił, odwołał się tym razem do prawa europejskiego, by wzmocnić swoją decyzję: „W naszym prawie wyborczym, jak również w akcie dotyczącym wyboru członków Parlamentu Europejskiego przyjętym przez Radę, a więc w akcie prawa europejskiego, jest jasno określony próg 5 proc., jeżeli chodzi o dostępność do europarlamentu. Ugrupowanie musi osiągnąć w wyborach minimum 5-procentowy wynik, aby mogło uzyskać mandat w wyborach do PE”.
Wątpliwości wokół weta
Tymczasem według wyliczeń ekspertów zawetowane zmiany w praktyce ustawiłyby próg wyborczy na poziomie kilkunastu, a nawet 20 proc. głosów oddanych na dane ugrupowanie. W obecnej sytuacji w Polsce to naturalnie sprzyja tylko dwóm partiom: PiS i PO, przed resztą ugrupowań zmiana ordynacji zamyka podwoje Parlamentu Europejskiego.