Prezes ZNP Sławomir Broniarz oceniał, że podczas niedawnego spotkania z nauczycielami szefowa MEN Anna Zalewska nie przedstawiła żadnych konkretnych propozycji. Nie zgodziła się na wzrost wynagrodzeń nauczycieli o 1 tys. zł od stycznia 2019 r. Próbowała przekonać związkowców, by zwracali się o podwyżki do samorządów, które współfinansują edukację. Jednak nauczyciele na to nie pójdą. Samorząd określa tylko dodatki do oświatowych wynagrodzeń. Minister z kolei nie może zmusić starostów czy prezydentów do podniesienia w szkołach pensji bez zapewnienia na to środków z budżetu.
ZNP przejął postulat tysiączłotowej podwyżki od nauczycieli, którzy w grudniu zaczęli protest polegający na przechodzeniu na zwolnienia lekarskie. Skoro więc z rozmów z MEN nic nie wynikło, Związek podjął uchwałę w sprawie sporu zbiorowego, czyli zaczyna organizację strajku.
Kolejną turę rozmów zapowiedziano na 22 stycznia.
ZNP, organizacja najliczniejsza, ponaddwustutysięczna, zapowiada, że może z MEN dalej rozmawiać. Te rozmowy mają jednak dotyczyć spraw innego kalibru. Dodatków, uzgadniania regulaminów wynagrodzeń oraz organizacji badań m.in. nad systemem wynagrodzeń nauczycieli. A w sprawie tysiączłotowej podwyżki ma się kręcić strajkowa machina. Anna Zalewska ewidentnie gra na czas. Wie, że procedura sporu zbiorowego jest długa, zawiła i psychologicznie trudna, w dodatku po drodze są ferie. Związkowcy przyznają, że realnie ogólnopolski protest może odbyć się w marcu. I że przez ten czas może się zdarzyć wiele – dziś społeczne nastroje zmieniają się nieporównanie szybciej niż prawie 30 lat temu, gdy tworzono ustawę opisującą, jak legalnie strajkować. Bez strajku zapewne się nie obejdzie, ale szefowa MEN najwidoczniej nie wierzy, że będzie on spektakularny i że po prostu się uda.