Od nowego roku szkolnego nauczycieli czekają niewielkie podwyżki. 6 proc. na głowę. Nie każdy dostanie tyle samo, choć zróżnicowanie powinno być znacznie większe.
Już z chwilą startu akcji przewidywano, że wytrwać w strajku włoskim może być trudniej niż w czasie protestu nauczycieli wiosną 2019 r.
Jedyna zmiana, która przybiera wyraźniejszy kształt, to wzrost wynagrodzeń do poziomu płacy minimalnej (!!!) w przypadku tych nauczycieli, których płace zasadnicze byłyby poniżej 2,6 tys. zł brutto w przyszłym roku.
Nauczyciel nie pracuje non stop, dniami i nocami, w piątek i świątek, tylko według przyjętych i ustalonych zasad. Będziemy strajkować, aby te zasady ludziom uświadomić.
Lekcje będą się odbywać, gdyż ich prowadzenie należy do obowiązków pracownika pedagogicznego, jednak o kilkudniowych wycieczkach, wyjazdach na zielone szkoły, wyprawach do teatru w innym mieście trzeba zapomnieć.
Nastroje wśród nauczycieli są niezwykle zróżnicowane: generalnie złe, wśród części dominuje chęć dalszej walki, u innych czuć rezygnację. W dużej mierze wiąże się to z tym, czy strajkujący doczekali się jakichkolwiek rekompensat za wynagrodzenie potrącone za czas protestu.
Zaczęły się wypłaty zapomóg dla strajkujących. Najbardziej potrzebujący otrzymają 500 zł (czy tylko mnie się to źle kojarzy?). Aby dostać, trzeba było strajkować co najmniej 9 dni (strajk trwał 21 dni).
Strajki i protesty przy populistycznych rządach to nowe doświadczenie. Przekonali się o tym wcześniej lekarze, opiekunowie osób niepełnosprawnych, a ostatnio – najdobitniej – nauczyciele. Czy jest sposób na PiS?
Nieudany strajk nauczycieli to gorzka lekcja. Dla wszystkich. Od tego, w jaki sposób ją odrobimy, zależy nie tylko kształt sceny politycznej, ale także przyszłość tego, co wspólne – Rzeczpospolitej.
We wrześniu przyjdą do szkół nowi uczniowie. Jaką szkołę wtedy zastaną? Obojętną jak ściana i zimną jak głaz? Taką, w której nauczyciele wciąż szukają sposobu, jak nie być w tym kraju finansowym zerem, a dla władzy śmierdzącym truchłem?