Tuż przed wakacjami Sławomir Broniarz ogłosił, że zamierza jesienią na nowo nakręcić w oświacie zegar buntu. Zegar ten zatrzymał się 27 kwietnia 2019 r., kiedy władze ZNP niespodziewanie zawiesiły strajk. A przecież wydawało się wtedy, że wygrana jest na wyciągnięcie ręki, gdyż mamy asa w rękawie: maturę. Aby egzaminy się odbyły, rząd musi spełnić postulaty nauczycieli – sądzono. Tymczasem ZNP nagle protest zawiesił.
Oficjalnie tylko zawieszony, a tak naprawdę przegrany z kretesem konflikt z PiS wywołał wśród nauczycieli totalną obojętność na sprawy edukacji. Niech się dzieje, co chce, ja odchodzę z zawodu – zapowiadano. Nigdy jeszcze nie było w polskich szkołach tak potężnego exodusu nauczycieli. Jedni odeszli na emeryturę, pomostową lub właściwą, inni przeszli na własną działalność i zaczęli utrzymywać się z korepetycji, na które zapotrzebowanie gwałtownie wzrosło. Dawało się z tego nawet żyć. Część pedagogów się przekwalifikowała. Sytuacja w gospodarce ułatwiała podjęcie decyzji: w wielu branżach brakowało rąk do pracy. PiS nikogo w szkole nie zatrzymywał.
PiS rządzi, nauczyciele obojętnieją
Strajk nie dał nauczycielom niczego: ani wyższych zarobków, ani zastopowania zmian w oświacie, które zapoczątkowała Anna Zalewska, kontynuował Dariusz Piontkowski, a Przemysław Czarnek gwałtownie przyspieszył. Edukacja stała się narzędziem władzy do urabiania dzieci i młodzieży na pisowską modłę.