Czy nauczyciele znów odejdą od tablic? W dużych miastach jest najtrudniej. PiS już zaciera ręce
Nauczyciele mają złe doświadczenia związane ze strajkiem. W 2019 r., gdy się zbuntowaliśmy przeciwko głodowym pensjom i odeszliśmy od tablicy, PiS wyciągnął przeciw nam najbrudniejsze techniki manipulacji: upokarzanie, szerzenie nienawiści w społeczeństwie, odzieranie z godności. Z poziomu walki o prawa pracownicze strajk został przeniesiony na poziom moralny i religijny. Trzeba być złym człowiekiem, żeby strajkować przeciwko dzieciom.
Ludzie mieli zobaczyć w nas egoistyczne potwory, które nie chcą zajmować się uczniami. Zatrzaskują przed nimi drzwi sal lekcyjnych, porzucają maluchy w przedszkolach i zmuszają rodziców, aby brali wolne w pracy. Obwiniano nas za chaos, jaki wywołamy podczas rekrutacji do szkół ponadpodstawowych i na studia, gdy nie będziemy pracować w czasie egzaminu ósmoklasisty i matury.
PiS siebie nie winił za nic. Za strajk zapłaciliśmy tak wysoką cenę, że wiele osób nie było w stanie dalej pracować w oświacie. To wtedy zaczęły się w szkołach pojawiać wakaty. Młodzi nie widzieli dla siebie przyszłości w zawodzie, w którym nie tylko mało się zarabia, ale też nie zyskuje się społecznego szacunku.
PiS nie tolerował strajku nauczycieli
W 2019 r. ucierpieli nie tylko strajkujący nauczyciele. Dyrektorom, którzy wspierali pracowników, grożono prokuraturą i sądem. Pracodawcy mieli nas skutecznie zniechęcać do strajku, a nie tolerować ten bunt. Księgowym patrzono na ręce, pilnując, aby nie wypłaciły ani grosza za czas, kiedy odmawialiśmy przystąpienia do pracy. Im też grożono konsekwencjami prawnymi. A przecież inne zawody dochodziły do kompromisu z rządem i otrzymywały rekompensatę za okres strajku. Nam tego przywileju odmówiono. Najbardziej ucierpiały nauczycielskie małżeństwa, które nie miały w tym czasie żadnych dochodów.