Robert Biedroń oferuje ludziom dogadanie się ponad głowami polityków. Jego przemówienie na warszawskim Torwarze miało dowieść, że jest trzecia droga: polityka obywatelska, a nie partyjna. I on ją właśnie oferuje. Jego przemówienie było populistyczne, ale nie odwoływało się do niechęci i resentymentów, a do wspólnoty. Jeśli było o podziale, to na polityków i resztę obywateli. „Nie chcemy wojny polsko-polskiej. Chcemy dialogu, chcemy szacunku” – mówił. Nie wpisał się w anty-PiS, raczej w antypolityczność. „Kiedy patrzę na Polskę, po której jeździłem przez ostatnie miesiące, widzę wielu fantastycznych ludzi, miasteczka pełne werwy. A w środku widzę zamarznięty, zabarykadowany budynek Sejmu. Musimy to zmienić i wiemy, jak to zrobić”.
Biedroń: Nie chcemy wojny
Nawiązując do wojny PiS–PO, mówił: „My nie chcemy wojny. My chcemy wspólnie budować Polskę naszych marzeń. My chcemy wspólnoty”. Czyli wspólnota ponad głowami ścierającej się armii politycznych gigantów, które w zgiełku bitewnym traktują obywateli jak potencjalnych rekrutów w tej walce, nie dbając o ich dobro i dobro wspólne: „Chcemy głosować za czymś, a nie przeciwko komuś. To jest właśnie ten czas. Czas nowej generacji i regeneracji”.
Mówił o tym, że czas realizować marzenia, których przez 30 lat w Polsce „traktowanej przez polityków jak bankomat” realizować nie mogliśmy. A więc nawiązanie do „miałem sen” Martina Luthera Kinga. Było o równości: „Przyjechaliśmy tu, by powiedzieć im, że w konstytucji, której zawsze będziemy bronić, zapisaliśmy, że Rzeczypospolita jest dobrem wszystkich obywateli. Przyjechaliśmy przypomnieć, że Polska jest wszystkich, bez względu na płeć, wyznanie, orientację seksualną czy zasobność portfela”.
Tu była zapowiedź zmian w prawie aborcyjnym (aborcja „na żądanie” do 12. tygodnia ciąży), refundacji zapłodnienia in vitro, dostępności „pigułki dzień po”, polityki prorodzinnej dającej kobietom lepszą możliwość godzenia pracy z macierzyństwem, były związki partnerskie, renegocjacja konkordatu i odebranie Kościołowi katolickiemu przywilejów. Było o prawach osób niepełnosprawnych i o ochronie klimatu (do 2035 r. zamknięcie wszystkich kopalń i odejście od energetyki węglowej), obietnice podniesienia minimalnej pensji do 60 proc. średniej, rozszerzenie 500 plus, 30-dniowe oczekiwanie do lekarza specjalisty, zakaz ferm zwierząt futerkowych, rzecznik praw zwierząt...
Plany czy tylko marzenia?
To hasła, które należałoby raczej potraktować jak owe „marzenia”, o których wcześniej mówił Biedroń. Jako wizję świata idealnego, wartości, wokół których można się skupić i dążyć do ich realizacji. Chociaż Biedroń zadeklarował 13 konkretnych ustaw. Oprócz smogu, praw kobiet i renegocjacji konkordatu (do podjęcia rozmów ustawa raczej nie jest potrzebna) ma to być likwidacja Rady Mediów Narodowych i KRRiT (to już wymagałoby zmiany konstytucji), a także jawność wynagrodzeń w sektorze publicznym.
To program pozytywny. O „rozliczeniu” PiS był tylko jeden bardzo mglisty punkt: „Stworzymy Komisję Sprawiedliwości i Pojednania. Rozliczymy tych, którzy dopuścili się naruszenia praw i wolności zapisanych w konstytucji. Odpowiedzialnych, nawet tych sterujących państwem z tylnego rzędu, postawimy przed Trybunałem Stanu”. Hasło tak mgliste, że w istocie beztreściowe. Szczególnie o stawianiu przed Trybunałem Stanu osób (wiadomo, że chodzi o Jarosława Kaczyńskiego), które nie sprawują urzędów podlegających pod Trybunał Stanu. Jeśliby je potraktować serio, oznaczałoby to nawoływanie do złamania konstytucji. Podobnie jak obietnica zniesienia lekarskiej klauzuli sumienia. Ale padło tylko hasło, więc może chodzi o zagwarantowanie, że owa klauzula nie będzie pozbawiała pacjentów możliwości leczenia (co dziś dotyka np. chorych kobiet w ciąży).
Przekaz był emocjonalny, dużo odwołań do „ludzkich historii” osób, które Biedroń spotykał podczas swojej peregrynacji po Polsce. Ale to słuszne, bo polityka to dziś przede wszystkim emocje. Bez tych emocji nie ma co myśleć o starcie w wyborach. Być może racjonalność byłaby bardziej słuszna, ale mniej skuteczna. Emocje są w porządku, jeśli staje za nimi racjonalny, głoszony w dobrej wierze program.
Biedroń jak Kukiz
A więc Biedroń i jego Wiosna mają być „trzecią drogą”. Jak trzy lata temu Kukiz ’15. I wyborcy to czują, bo z badań prognoz przepływu elektoratów wynika, że Biedroń zabiera wyborców Kukizowi właśnie. Biedroń jest nie tylko antyestablishmentowy, ale też proobywatelski, prorównościowy. I lewicowy, choć dziś modnie jest raczej mówić: „progresywny”. W odróżnieniu od Kukiza ma wieloletnie polityczne doświadczenie. A także doświadczenie w rządzeniu – co prawda tylko niewielkim miastem, ale jednak.
Atutem Biedronia jest niewątpliwie autentyczność. Choć wielu krytykuje formę jego publicznych wystąpień: te wyreżyserowane show, z odpowiednio dobraną muzyką i światłami. Te serduszka, słitfocie. To niekoniecznie jest nieautentyczne. A nawet jeśli, to tylko opakowanie. Ważniejsze, co jest w środku. A tu akurat Biedroń sprawdził się w boju, rządząc Słupskiem, gdzie realizował prawdziwie prospołeczną politykę. Z sukcesem, mimo że miał przeciw sobie większość Rady Miasta z PO i PiS.
Dowodem na autentyczność Biedronia jest to, że od lat konsekwentnie głosi te same wartości. I nigdy nie miała na to wpływu polityczna koniunktura. To oczywiście nie musi się przełożyć na skuteczność rządzenia, ale jest jednak jakąś gwarancją uczciwości. Podobnie jak to, z czego czyni mu się zarzut – że już zapowiada, że w wyborach do Parlamentu Europejskiego będzie „zającem”: jeśli zdobędzie mandat, odda go innej osobie ze swojej partii. Skoro zapowiada – nie ma oszustwa. Jako osoba rozpoznawalna ma więcej szans zdobyć mandat, a więc działa pragmatycznie.
Ale podstawowym zarzutem do Biedronia jest to, że „rozbija jedność” po stronie nie-PiS. Biedroń może być OK tylko, jeśli zadeklaruje, że do wyborów pójdzie w szerokiej koalicji nie-PiS. Tylko że na razie takiej koalicji nie ma. Może powstanie, ale też nie wiadomo, na jakich zasadach, z jakim programem. A więc za wcześnie jest się deklarować. Poza tym skoro Biedroń głosi, że jego program jest wynikiem obywatelskich konsultacji, to trudno sobie wyobrazić, by do ewentualnej koalicji bez takich konsultacji przystąpił.
Gdyby Wiosna zrobiła dobry wynik w wyborach do europarlamentu, miałaby mocną pozycję negocjacyjną przy tworzeniu ewentualnej koalicji. Jak na razie zaoferowała nastawionym równościowo wyborcom więcej, niż Koalicja Obywatelska pod przewodem PO zrobiła to ustami Barbary Nowackiej. Tam mowa bowiem głównie o prawach kobiet. Może Biedroniowi udałoby się wreszcie wyrwać polską politykę z konserwatywnego kursu, gdzie postulaty równościowe traktuje się jako „ideologię”, a więc coś z gruntu podejrzanego?