„Rzeczpospolita” dotarła do założeń projektu ustawy reformującej sądownictwo powszechne. To w gruncie rzeczy te same założenia, o których wiceminister Patryk Jaki mówił już na początku 2016 r. Do koncepcji dołożono jedynie „sędziów pokoju”. Według założeń nie musieliby mieć prawniczego wykształcenia. Rozsądzaliby sprawy wykroczeniowe i drobne karne – ok. pół miliona rocznie. To z jednej strony ukłon w stronę oczekiwań społecznych, z drugiej – może sposób na wypełnienie luki po sędziach, których PiS się pozbędzie pod pretekstem powtórnej nominacji wszystkich sędziów.
Czytaj także: Polskie sądy przed wyrokiem
Co w projekcie PiS w sprawie sądów
O weryfikacji sędziów w założeniach nie mówi się wprost. Przewiduje się za to powtórną nominację każdego sędziego, co może pozbawić szans na nominację np. tych szczególnie aktywnych w obronę niezależności sądów.
Powtórna nominacja wynika ze spłaszczenia struktury sądownictwa: znikną sądy apelacyjne. I z tego, że wszyscy mają mieć tytuł „sędziego sądów powszechnych”, bez wskazania sądu, w którym mają orzekać (dziś prezydent nominuje każdego sędziego na miejsce w konkretnym sądzie). Będzie to też okazja do przetasowań, jak to się stało w przypadku pisowskiej reformy prokuratury. Na przykład sędziowie sądów apelacyjnych mogą trafić do rejonowych, jak prokuratorzy Prokuratury Generalnej trafili do prokuratur rejonowych.
Wszyscy sędziowie będą mieć takie same uposażenie podstawowe, plus dodatek za staż i funkcję – jeśli jakąś będą pełnić.