Obchodzimy właśnie 20-lecie wstąpienia Polski, Węgier i Czech w struktury NATO. Jednocześnie samo NATO za niecały miesiąc obchodzi swoje 70-lecie. To dobra okazja, żeby świętować, ale jeszcze lepsza, żeby zapytać, na ile w naszym potencjale obronnym wykorzystujemy 50 proc. społeczeństwa, czyli kobiety. A wykorzystujemy słabo.
Czytaj też: Jakie będą dwie następne dekady w NATO
Mało kobiet w wojsku, żadnej w randze generała
Możemy wykazać się niemal 6-proc. udziałem kobiet w armii, ale nawet w porównaniu z najbliższymi sąsiadami, którzy niespecjalnie kwapią się do angażowania kobiet, wynik jest co najmniej słaby. Przykładowo w Niemczech kobiet w armii jest 12 proc., choć w 2000 r. było niecałe 1,5 proc. W Czechach 13 proc. wojska to zawodowe żołnierki, na Węgrzech – 20 proc.
Co więcej, żadna (!) kobieta nie ma wysokiej rangi w naszym wojsku – nie spotkamy ani jednej generał (choć z niecałych 6 tys. kobiet w polskiej armii 1,5 tys. jest na stanowiskach oficerskich). Bariery wręcz rosną, a przykład z góry też nie pomaga. W kierownictwie MON od dawna nie ma żadnej kobiety. Na palcach jednej ręki można policzyć w resorcie kobiety na najbardziej odpowiedzialnych stanowiskach, a i te są w praktyce bardziej administracyjne niż merytoryczne.
W porównaniu z pozostałymi krajami wyszehradzkimi w jednym wypadamy lepiej, bo pod koniec ubiegłego roku przyjęliśmy Krajowy Plan Strategiczny (National Action Plan), który wynika z prawie 20-letniej już rezolucji Rady Bezpieczeństwa ONZ – Women Peace and Security (#1325).