Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Wystrzałowy czerwiec na ćwiczeniach

Ćwiczenia wojskowe Anakonda Ćwiczenia wojskowe Anakonda Agencja Gazeta
Szpica NATO, amerykańska druga flota, brytyjska piechota morska, sojusznicza obrona przeciwlotnicza i każdy rodzaj sił Wojska Polskiego – wszyscy ćwiczą w czerwcu w Polsce lub u naszych granic.

Czasem będzie głośno od chrzęstu czołgowych gąsienic, a chwilami tłoczno na drogach. Na morzu pojawią się dziesiątki okrętów, na promowych nabrzeżach z ładowni statków ro-ro wyjadą wojskowe pojazdy, w powietrzu zaroi się od samolotów i śmigłowców.

Wskaźnik sojuszniczej obecności na polskiej ziemi gwałtownie skoczy – może nawet do 10 tys. Polskie jednostki operacyjne opuszczą rejony bazowania i przemieszczą się na odległe tereny ćwiczeń, a także poza nie. Wojska – naszego i sojuszniczego – będzie w czerwcu dookoła więcej. Wszystko za sprawą nakładających się na siebie ćwiczeń polskich, amerykańskich, brytyjskich i natowskich, rozgrywanych w Polsce i w bezpośredniej bliskości granic, na Bałtyku.

Fort NATO, Fort Trump

W sumie o to chodziło. Dużej skali i częste ćwiczenia, demonstrujące wojskową zdolność do gromadzenia ludzi i sprzętu, ale i polityczną wolę, by robić to właśnie tu, gdzie granica NATO styka się z Rosją i gdzie potencjalne zagrożenie jest największe. Bez agresywnych zamiarów, ale i bez nadmiernej powściągliwości, której trudny partner ze wschodu sam raczej unika.

Pół roku temu w Norwegii i u jej wybrzeży NATO przeprowadziło największe ćwiczenia od końca zimnej wojny: Trident Juncture 2018. Teraz część wojsk wraca na poligony wschodniej Europy i Bałtyk. W tzw. międzyczasie organizowano dziesiątki mniejszych – jak niedawne w Estonii, w których nasze wyrzutnie przeciwokrętowe blokowały dostęp rosyjskich okrętów do Bałtyku, a Polska, kraje bałtyckie i samo morze są codziennie patrolowane przez samoloty i bezzałogowce rozpoznawcze krajów sojuszu. W ten sposób w Polsce powstaje „Fort NATO” – wraz ze wszystkim będzie się składać na „Fort Trump”. Niezadowolonym, że to TYLKO ćwiczenia, a nie AŻ stałe bazy, polecam wbić sobie do głów hasło wszystkich dowódców sojuszu: ćwiczyć tak, jak się walczy (train as you fight).

Niemieckie czołgi wjechały do Polski

W miniony weekend pierwsze ciemnozielone leopardy 2A6 z czarnymi krzyżami Bundeswehry na pancerzach pojawiły się na drogach w Lubuskiem. Zmierzają na poligon do Żagania wraz z całym lądowym komponentem tzw. szpicy NATO, sił szybkiego reagowania VJTF. Szpicę ustanowiono na pamiętnym szczycie w Walii w 2014 r., który miał być nudnawą dyskusją o tym, co dalej po Afganistanie, a przeistoczył się w naradę kryzysową, jak obronić terytorium NATO przed przewidywaną wtedy – a dziś nadal możliwą – dalszą rosyjską agresją na Zachód.

VJFT ma być grupą zadaniową utrzymywaną w reżimie bardzo wysokiej gotowości, opartą na brygadzie zmechanizowanej, gotową do walki w czasie od 48 godzin do kilku dni. W tym roku sojuszniczy dyżur w komponencie lądowym szpicy pełnią Niemcy i stąd ich udział w polowej fazie ćwiczenia Noble Jump, odbywającej się na poligonie w Żaganiu. Bundeswehra wystawia do szpicy niemiecko-holenderski korpus, w tym 9. brygadę pancerną jako jednostkę wiodącą. Każdego roku szpica ćwiczy alarmowe przemieszczenie i wejście do akcji ze strzelaniem bojowym, nazwane Szlachetnym Skokiem.

Szpica to jednak nie tylko czołgi i bojowe wozy piechoty. Ma swój komponent lotniczy (Hiszpania), morski (stała grupa uderzeniowa NATO wspierana przez polskie Centrum Operacji Morskich), grupę wsparcia logistycznego z dowództwa NATO w Neapolu, francuski batalion ochrony przed bronią masowego rażenia i wydzielone przez NATO jednostki specjalne. Od 2015 r. szpica NATO znacznie się rozrosła – teraz to ponad 8 tys. żołnierzy, którzy mają nawet do dyspozycji wyrzutnie Patriot (właśnie zakończyły ćwiczenia na Krecie).

Polacy się uczą

Tegoroczne ćwiczenie Noble Jump poprzedza polski dyżur w siłach VJTF w 2020 r. Do dyżuru wyznaczona już dawno została 21. Brygada Strzelców Podhalańskich (zmechanizowana) i prowadzi własne przygotowania według natowskiego harmonogramu. Ich elementem jest krajowe ćwiczenie Dragon-19, które zazębia się z sojuszniczym Noble Jump i jest świetną okazją do podpatrywania w akcji żołnierzy niemieckich.

Dragon ruszy za dwa tygodnie, ale od ponad miesiąca można o nim usłyszeć, głównie poprzez ostrzeżenia o przemieszczających się drogami i transportem kolejowym kolumnach sprzętu wojskowego. Główną jednostką ćwiczącą jest w tym roku 11. Lubuska Dywizja Kawalerii Pancernej z Żagania, a głównym obszarem ćwiczeń poligon w Drawsku Pomorskim. Ale żołnierzy rozmieszczonych w ramach Dragona będzie można spotkać dosłownie wszędzie i również poza poligonami. To taka „nowa świecka tradycja” wprowadzona przez gen. broni Rajmunda Andrzejczaka, od niemal roku szefa sztabu generalnego WP. Oznacza jeszcze większe niż do tej pory zintegrowanie wojska z terenem, ludnością i pozawojskowymi realiami. W czasie wojny żołnierze nie będą bowiem walczyć z wrogiem na poligonach, gdzie dowódcy znają każdy krzak i każdą kałużę. Muszą sobie radzić w prawdziwym terenie.

Potężny polski Smok

Dragon to największe w tym roku ćwiczenie Wojska Polskiego. Odbywać się będzie na terytorium niemal całej Polski, a wojska będą działać na ziemi, w powietrzu, na wodzie i w cyberprzestrzeni. Udział weźmie 15 tys. żołnierzy z Polski i 3 tys. z innych państw (USA, Niemiec, Hiszpanii, Czech, Wielkiej Brytanii, Włoch, Bułgarii, Norwegii, Węgier, Chorwacji, Rumunii, Słowacji), w tym jednostki wchodzące w skład wysuniętej wzmocnionej obecności NATO.

Najciekawsze jest to, że w tym roku ćwiczenie wyjdzie poza granice RP. Planowane jest bowiem przebazowanie samolotów F-16 z 31. Bazy Lotnictwa Taktycznego w Poznaniu-Krzesinach na lotnisko Laage w Niemczech. To jasne potwierdzenie dotychczasowych domysłów, że plany na czas W obejmują ewakuację najcenniejszych polskich zasobów lotniczych poza zasięg rosyjskich rakiet na odleglejsze lotniska sojusznicze, skąd F-16 mogą bezpieczniej prowadzić walkę i zadawać ciosy odwetowe.

Tegoroczny Smok może się wydawać groźnym gadem, ale już dzisiaj widać, że przyćmi go przyszłoroczne ćwiczenie Anakonda-20. Jeśli ziszczą się przewidywania, iż pokryje się ono z amerykańskim przedsięwzięciem Defender Europe, możemy widzieć manewry, jakie ostatnio widziano w latach 80. Amerykanie chcą bowiem przerzucić do Europy całą dywizję, której część na pewno trafi do Polski (i być może już nie wyjedzie, o ile zapadną ustalenia dotyczące zwiększenia skali i rodzaju amerykańskiej obecności wojskowej).

Amerykanie wchodzą na Bałtyk

W tym roku obecność Amerykanów zaznaczy się na morzu i w powietrzu. Morskie (a tak naprawdę połączone, czyli z udziałem każdego rodzaju wojsk) ćwiczenie Baltops poprowadzi w czerwcu nowo utworzona (zaledwie w 2018 r.!) druga flota, odpowiedzialna za północny Atlantyk. Tak naprawdę przywraca ona zimnowojenny podział odpowiedzialności za obszary morskie, kluczowe z punktu widzenia operacji obronnych w Europie.

W tym tygodniu ich znaczenie przypomni 75. rocznica D-Day – morskiego i powietrznego desantu wojsk alianckich na kontynent, z wiodącym udziałem Amerykanów. Ale geografia sprawia, że tak samo jak w starciu z Trzecią Rzeszą wojna w Europie w obronie NATO przed Rosją wymaga panowania na północnym Atlantyku i jego morzach przybrzeżnych.

W dotychczasowych edycjach Baltopsu normą było wsparcie strategicznego lotnictwa USA – nad plażami pojawiały się bombowce – i ich również należy się spodziewać w tym roku. Przez lata pokutowało u nas przekonanie o marginalnej roli Bałtyku w tej strategicznej układance. Takie opinie słychać było nawet z kierowniczych kręgów MON, a utwierdził je przeprowadzony w resorcie w 2017 r. tzw. Strategiczny Przegląd Obronny. Wzmożona aktywność NATO na Bałtyku, niemal stała obecność okrętów US Navy i sojuszniczych, wreszcie Baltops prowadzony przez dowództwo odpowiedzialne za bezpieczeństwo atlantyckie – powinny te poglądy przełamać. Czy przełamią niechęć do inwestycji w polską marynarkę wojenną, tego nie wiemy, na pocieszenie wysyłają sygnał, że nawet przy jej słabości NATO Bałtyku oddać Rosji nie zamierza i nie może.

Brytyjczycy też na morzu

Co istotne, na Bałtyku ćwiczą też, w ramach własnego ćwiczenia ekspedycyjnego, nasi drudzy bliscy sojusznicy i kolejne państwo, które coś tam wie o znaczeniu potęgi morskiej. Wielka Brytania na główny rejon swoich ćwiczeń Baltic Protector wybrała Estonię, ale oczywiście demonstruje obecność i zdolności morskie na obszarze całego Bałtyku.

W ćwiczeniach biorą udział batalion Królewskiej Piechoty Morskiej na okręcie desantowym HMS Albion i fregata rakietowa HMS Kent. Pod bokiem Rosji zamierzają przeprowadzić desant na wybrzeże, jasno pokazując, że w razie ataku morska operacja desantowa jest jak najbardziej możliwa i wykonalna, oczywiście po osłabieniu lub zniszczeniu rosyjskich sił lotniczych i morskich. Brytyjczycy poprzez środki wojskowe rozgrywają swój mecz polityczny – osłabieni brexitem demonstrują wiarygodność wojskową zaprzyjaźnionym krajom nordyckim i bałtyckim w ramach tzw. Joint Expeditionary Force, swoistego sojuszu w sojuszu. Wielka Brytania przewodzi batalionowej grupie bojowej NATO w Estonii (ma też kompanię rozpoznania w Polsce) i najwyraźniej umacnia swój północny przyczółek.

Przeciwlotnicy w ogniu

Aby jednak Bałtyk był bezpieczny, trzeba osłonić jego przestrzeń powietrzną. Na polskich poligonach, głównie tym nadmorskim w Ustce, trwa sojusznicze ćwiczenie Tobruq Legacy, dedykowane obronie przeciwlotniczej. Co prawda nie będą na nim strzelać patrioty ani inne zestawy średniego zasięgu – te ćwiczą nieco dalej na południu Europy – ale to i tak największe manewry obrony powietrznej kiedykolwiek zorganizowane w Polsce.

Ustecki poligon ugości systemy krótkiego zasięgu NASAMS, Hawk, Kub czy polska Newa i Osa. System Patriot też ma się pojawić, ale jako element sojuszniczej sieci, bez odpalania pocisków. Na to obszar poligonu jest za mały, a użytkownicy Patriota – w tym rząd USA – niechętnie uruchamiają system pod bokiem rosyjskich radarów.

Celem ćwiczenia jest „potwierdzenie zdolności naziemnych systemów wielonarodowych sojuszu do współdziałania w ramach jednej struktury zadaniowej, zgodnie z procedurami NATO”, czyli sprawdzenie, jak działa zintegrowana obrona przeciwlotnicza NATO. Amerykanie właśnie po raz drugi rozmieścili w Europie – we włoskiej bazie Aviano – swoje myśliwce piątej generacji F-35, więc niewykluczone, że wezmą one udział w którymś z epizodów ćwiczenia przeciwlotników lub innych w regionie.

F-35 zawitają do Polski?

Eskadra 12 samolotów ma pozostać w Europie kilka tygodni i generalnie służyć wsparciu działań sił USA i sojuszniczych, podporządkowanych europejskiemu dowództwu EUCOM. W planie mają całą gamę już ujawnionych przedsięwzięć: szkolenie instruktorów holenderskich F-35, ćwiczenia zintegrowanej obrony powietrznej we Włoszech, szkolenie instruktorów sił powietrznych NATO w Hiszpanii, a nawet udział w konkursie na nowy myśliwiec dla sił powietrznych Szwajcarii.

Ale po ogłoszeniu wysłania do USA zapytania ofertowego LoR w sprawie F-35 przez polski MON i gdy jest tyle okazji do pokazania samolotów na ćwiczeniach, można spodziewać się jakiejś niezapowiedzianej niespodzianki. Wcześniejsze pobyty maszyn piątej generacji F-22 w Polsce ogłaszano z bardzo krótkim wyprzedzeniem. Gdy do wizyty w USA szykuje się polski prezydent i gdy prezydent USA odwiedza Europę (tym razem Wielką Brytanię, Francję i Irlandię), amerykański akcent na polskich lub sojuszniczych ćwiczeniach w Polsce byłby dobitnym symbolem świetnych relacji obronnych.

Jest jeszcze jeden polski akcent. Dowódca lotniczej grupy zadaniowej nazywa się Orzechowski i jest podpułkownikiem w US Air Force.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną