Robert Biedroń ogłosił, że Wiosna chce uczestniczyć w tworzeniu wspólnych list opozycji do Senatu. Nie jest to zaskoczenie, jej politycy sugerowali to jeszcze przed wyborami. Pewną niespodzianką było za to sformułowane przez Biedronia zaproszenie do tworzenia postępowej koalicji. – Żeby tak się stało, uczestniczyć w tym muszą wszyscy ci, którzy do tej pory w tej sferze funkcjonowali. Zapraszam więc SLD, Barbarę Nowacką, Inicjatywę Polską, Unię Pracy, PPS, Inicjatywę Feministyczną, Partię Zielonych, partię Razem, wszystkich, którzy chcieliby połączyć siły do współpracy, do tego, żebyśmy wszyscy usiedli do stołu i zaczęli rozmawiać o nowej sile – powiedział. Lider Wiosny już dwa dni po eurowyborach mówił, że jest gotów do rozmowy „ze wszystkimi postępowymi siłami”. Żeby nie było zbyt prosto, jednocześnie zapewniał, że jego partia wystartuje do Sejmu samodzielnie, i podkreślał, że „nie ma innych scenariuszy na stole”.
Czytaj także: Biedroń jednak poleci do Brukseli. I straci, zamiast zyskać
Gdyby Wiosna była silna, startowałaby sama
Dość już się pastwiono nad kuriozalnym triumfalizmem Biedronia, który ogłaszał zwycięstwo przy 6-proc. poparciu. Warto więc tylko zapytać, dlaczego oczekuje, że wyborcy uwierzą w jego propagandę sukcesu, skoro on sam w nią (słusznie skądinąd) nie wierzy. O tym przecież świadczy jego zaproszenie – gdyby