Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Trwa chocholi taniec Pawła Kukiza wokół ludowców

Władysław Kosiniak-Kamysz i Paweł Kukiz, spotkanie w 2017 r. Władysław Kosiniak-Kamysz i Paweł Kukiz, spotkanie w 2017 r. Forum
Były rockman przeprosił działaczy PSL za to, że w przeszłości nazwał ich partię „organizacją przestępczą”. Wśród ludowców również nie brakuje zwolenników koalicji z Kukiz ’15. Obie strony zdają się nie dostrzegać, że ich elektoraty wzajemnie się wykluczają.

W sobotę 6 lipca działacze PSL spotkają się na Radzie Naczelnej partii, aby podjąć decyzję o strategii na nadchodzące wybory. Na dzień przed głosowaniem niewiele jest pewne. Do niedawna mówiło się, że prezes ludowców Władysław Kosiniak-Kamysz gra na ponowną koalicję z Platformą Obywatelską, ale musi – i to pomimo nader dobrego wyniku PSL w wyborach do europarlamentu – uspokoić malkontentów we własnej formacji. Stąd wypowiedzi prezesa mówiące o zbyt dużej lewicowości poprzedniej koalicji oraz o tym, że PSL nie może porzucić swojego wiejsko-konserwatywnego DNA. Było to dziwne, bo nie ma żadnych danych, które potwierdziłyby, że to zbyt duża progresywność czy choćby obecność Inicjatywy Polskiej Barbary Nowackiej w szeregach Koalicji Europejskiej sprawiły, że wiejski wyborca odwrócił się od PSL.

Przeciwnie, z przeprowadzonego w lutym sondażu IPSOS dla OKO.press wynika, że tylko w elektoracie PiS jest więcej przeciwników legalizacji związków partnerskich niż zwolenników. Co ważne, 53 proc. wyborców PSL opowiadało się „za” związkami. Oznacza to, że przyjęcie retoryki „antygenderowej” było ni mniej, ni więcej uśmiechem w stronę PiS. Na odpowiedź nie trzeba było długo czekać, o czym można było się przekonać, oglądając programy nadawane przez TVP. Ba, można było odnieść wrażenie, że na przełomie maja i czerwca temat tradycyjnego chłopskiego konserwatyzmu był tematem numer jeden w Polsce.

Czytaj także: Politykom brakuje instynktu. Rozmowa z Leszkiem Jażdżewskim

Żadnych skrajności!

Do frakcji „propisowskiej” w PSL zaliczyć można z pewnością Eugeniusza Kłopotka, Marka Sawickiego oraz (choć ten polityk zachowuje większą ostrożność) Waldemara Pawlaka. Ten pierwszy w wywiadzie udzielonym Robertowi Mazurkowi na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” (pod wymownym tytułem: „Chroń nas, Panie Boże! Żadnych skrajności!”) mówił, że w zasadzie PiS i PSL nie różni nic, poza tym, że „oni wypowiedzieli nam wojnę”. Drugi, komentując w Polskim Radiu 24 wizytę prezydenta Andrzeja Dudy w USA, mówił, że przyjmowanie głowy państwa polskiego z honorami w Białym Domu jest dla niego jako obywatela „pocieszające i rokujące na przyszłość”. Trzeci wspomniał o tym, że PSL dał się wkręcić w „wojnę kulturową”. Oficjalnie cała trójka (a za nimi wielu działaczy z województw świętokrzyskiego i małopolskiego) optuje za samodzielnym startem w wyborach. Ten – a sondaże nie zostawiają złudzeń w tej sprawie – albo skończyłby się wyborczą klęską i w konsekwencji umożliwił zmianę władz partii, albo pozwoliłby wprowadzić garstkę posłów, która znudzona gniciem w opozycji mogłaby wspomóc PiS, a tym samym otworzyć innym działaczom dojście do tęsknie wspominanych synekur.

Władysław Kosiniak-Kamysz, przejmując narrację wspomnianej trójki, znalazł się w potrzasku. Z jednej strony musiał pokazać siłę swojego przywództwa, z drugiej nie chciał skazywać partii (i swojej kariery) na powyższe scenariusze. Wyjściem miał być wariant z Koalicją Polską – opatrzoną nowym przymiotnikiem listą wyborczą, na której pierwsze skrzypce miałby grać PSL. Pomysł od początku wydawał się egzotyczny. Po pierwsze, przypomnijmy, że koalicje mają do przeskoczenia wyższy, bo aż ośmioprocentowy próg wyborczy. Po drugie – jeśli głównym daniem miałby być błąkający się na granicy progu wyborczego PSL, to kto stanowiłby przystawki?

Plusy nieporadności

W tej roli wymieniano byłych, bardziej konserwatywnych polityków związanych z Platformą, takich jak choćby Aleksander Hall, ale siłą rzeczy (scena polityczna nie jest z gumy), zaczęto też mówić o Pawle Kukizie. Antyestablishmentowy bard i piewca jednomandatowych okręgów wyborczych miałby jako koalicjant pewne plusy. Od kiedy tylko ruch Kukiz ’15 wszedł do Sejmu, zaczął rozchodzić się w oczach. Jego posłowie kłócili się ze sobą, zakładali własne kanapowe formacje, obrażali się, a nade wszystko dołączali do Prawa i Sprawiedliwości. Nazwisko Pawła Kukiza zaczęło stanowić winietę, którą można było przylepić w zasadzie do każdego, a co najlepsze, nie miało to żadnego wypływu na poparcie, które do dzisiaj Kukiz ma względnie stabilne. Z perspektywy PSL to zaleta, bo oznacza, że Kukiz praktycznie nie ma kadr, o czym przekonał się boleśnie podczas ostatnich wyborów europarlamentarnych, gdy ledwo udało mu się zarejestrować listy we wszystkich okręgach wyborczych.

Dodatkowo Kukiz nie ma prawie żadnych wymagań wobec koalicjanta. Lider formacji wszystkie karty w tej sprawie odkrył w okolicach marca, gdy mówiło się o potencjalnej koalicji między nim a PiS. Wtedy to Kukiz oznajmił, że nie ma mowy o koalicji, może być za to mowa o „umowie ramowej”, która zobowiązywałaby PiS do poparcia kukizowskich postulatów. Należy do nich wprowadzenie sędziów pokoju, zdecydowanie się na demokratyczny wybór prokuratorów i członków KRS, no i oczywiście wprowadzenie JOW-ów. Czasowa – choćby i trwająca wyłącznie do wyborów – zgoda na przyjęcie tych punktów nie powinna być problemem dla żadnej partii, a już szczególnie takiej, która ma nóż na gardle.

Łatwo wyciągnąć z tego wniosek, że główne zalety Pawła Kukiza jako koalicjanta wynikają z jego politycznej nieporadności. Koalicja wyborcza to jednak nie związek na całe życie, ma przetrwać wyłącznie do powyborczego poniedziałku, a to mogłoby się udać, gdyby nie fakt, że elektoraty obu partii pasują do siebie jak pięść do nosa.

Wszyscy przeciwnicy Kukiza

Na pierwszy rzut oka nie różni ich aż tak wiele. Według publikacji CBOS „Elektorat PSL w latach 2005–2017” obecni wyborcy ludowców to będący w wieku średnim mieszkańcy wsi lub małej miejscowości, obojga płci, którzy swoje poglądy określają jako centrowe (co ciekawe, częściej centro-lewicowe niż prawicowe), a swoje położenie materialne określają jako dobre lub średnie. Dla kontrastu – tu również posługuję się danymi CBOS z 2017 r. – wyborcy Kukiz ’15 to ludzie młodzi, w większości mężczyźni, mieszkający w małych miejscowościach lub miastach, którzy podobnie jak zwolennicy PSL określają swój status materialny jako dobry i – tu także podobieństwo – najczęściej posiadają wykształcenie średnie. Widać więc zbieżności na kilku polach i pozornie mogłyby one stanowić zapowiedź dobrego połączenia elektoratów.

Różnice, których sondaż CBOS nie dostrzeże, to różnice estetyczne. Droga polityczna Pawła Kukiza zaczęła się na scenie. Konkretnie od piosenki o ZChN (za tę akurat przepraszał), ale też wielu innych utworów z płyty „My są już Amerykany” wyśmiewających paździerzowość życia w Polsce B, ludzi, którzy według Kukiza mentalnie dalej tkwili w PRL i głosowali na SLD. Nie muszę dodawać, że Sojusz tworzył wówczas koalicję rządową właśnie z ludowcami.

Później Kukiz zaostrzył kurs, przede wszystkim wobec rządu Leszka Millera (pamiętny „Virus SLD”), ale PSL-owi także dostawało się przy okazji, bowiem na swoje nieszczęście znów postanowił tworzyć koalicję z socjaldemokratami, co dawało możliwość do tworzenia analogii mówiącej, że to powrót układu, w którym rządzi PZPR, a jego „przybudówką” jest ZSL.

Gdy Sojusz wpadł w misternie tkaną przez siebie sieć afer i stracił władzę, głównym przeciwnikiem Pawła Kukiza stała się Platforma Obywatelska. Były lider zespołu Piersi wytykał partii Donalda Tuska, że ta najpierw popierała jednomandatowe okręgi wyborcze, by po dojściu do władzy pomysł porzucić. Pawłowi Kukizowi trzeba też oddać, że wykazał się niezłym słuchem społecznym, bo jako jeden z pierwszych twórców potrafił antycypować modę na hurrapatriotyzm (płyta zatytułowana „Siła i honor” z 2012 r.). Oczywiście koalicjantem PO było wówczas PSL.

Innymi słowy, Paweł Kukiz był zawsze przeciw, a całą drogę, którą przeszedł od Jarocina aż po korytarze na Wiejskiej, można nazwać jedną wielką krucjatą przeciwko III RP i jej establishmentowi. A kto jak nie PSL miałby być tego establishmentu emanacją? Która to partia była po wielekroć oskarżana o nepotyzm, kolesiostwo i budowanie sieci powiązań wokół państwowych instytucji (warto wspomnieć, że PiS w tej sztuce wyprzedził PSL o kilka długości, o czym można poczytać w raporcie Fundacji Batorego zatytułowanej „Stanowiska publiczne jako łup polityczny”)? Wreszcie, o kim do tej pory się mówiło, że jest w stanie wejść w koalicję z każdym, nie bacząc na ideologiczne różnice?

Potencjalnie podobne elektoraty różni wszystko. Wyborcy PSL głosowali za wejściem do Unii Europejskiej i przez ostatnie 15 lat korzystali z hojnych dopłat, które płynęły z Brukseli na polską wieś. Wyborcy Kukiza są z kolei eurosceptyczni, w dużej mierze urodzili się lub wychowali w III RP i nie dostrzegają przemian, jakie wydarzyły się w Polsce na przestrzeni ostatniego trzydziestolecia. Głosują na Pawła Kukiza, ponieważ nie chcą Polski, jakiej znają. Ten projekt ma szansę się utrzymywać, tylko jeśli Kukiz utrzyma swoją antyestablishmentową autentyczność. Jeśli jego wyborcy wyczują fałszywą nutę – a taką z pewnością byłaby koalicja z PSL – odejdą, a na to tylko czekają narodowcy wraz z Januszem Korwinem-Mikke.

LiS bis

Próba połączenia dwóch tak różnych żywiołów przypomina wydarzenie sprzed niemal 12 lat. W lipcu 2007 r., na kilka miesięcy przed przyspieszonymi wyborami parlamentarnymi, Andrzej Lepper i Roman Giertych postanowili, że ich partie zbudują przed wyborami taktyczny sojusz. Z połączenia LPR i Samoobrony miał powstać LiS, a szefowie obu partii zaprezentowali nawet maskotkę wyborczą (oczywiście było to kojarzące się wszystkim z uczciwością i dobrymi intencjami zwierzątko) i hasło wyborcze, które brzmiało: „Silny jak lew, chytry jak LiS”. Z perspektywy wyborców była to jednak koalicja desperatów, a w takich nikt nie lubi pokładać nadziei. Finalnie sondaże pokazały, że elektorat Ligii i Samoobrony się nie sumuje, a obie partie zdecydowały o samodzielnych startach w wyborach.

I obie, wraz ze swoimi elektoratami, zostały wówczas wchłonięte przez PiS. Ciekawe, czy Paweł Kukiz i Władysław Kosiniak-Kamysz zechcą sprawdzić, czy historia lubi się powtarzać.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną