Wymazać ze szlachetnej pamięci
Nie chcemy pamiętać o zbrodniach popełnionych przez Polaków na Żydach
Coroczny marsz szlakiem śmierci zwyczajowo zaczyna się w rocznicę spalenia żydowskich mieszkańców przez polskich sąsiadów w Jedwabnem 10 lipca, ale chronologicznie pierwszy był pobliski Wąsosz – tam zabijano od końca czerwca 1941 r. do przynajmniej 5 lipca. Potem oddalony o kilkanaście kilometrów Radziłów, gdzie do spalenia ok. 500 obywateli polskich narodowości żydowskiej doszło 7 lipca 1941 r. Fala mordów rozlewała się szeroko: Goniądz, Rajgród, Szczuczyn. Jasionówka i Brańsk.
W Bzurach pod Szczucinem prawdopodobnie w sierpniu 1941 r. zatłuczono na śmierć ok. 20 żydowskich dziewcząt. Niektóre zgwałcono. Zrobili to Polacy ze Szczucina, Bzur i okolic. Z czystego okrucieństwa, bo rabować nie było czego. Do zbrodni przygotowali się zawczasu, okuli pałki metalem i znaleźli w środku lasu odpowiednie miejsce. Zmasakrowane ciała ukryli w dwóch dołach i zasypali je. Nikt nie miał się dowiedzieć, ale po wojnie ktoś złożył zeznania. Skazano jednego sprawcę. Dostał karę śmierci zamienioną później na więzienie.
To, co stało się po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w 1941 r. na wschodzie dzisiejszej Polski, nie zostało i nigdy nie zostanie wytłumaczone. Podobnie jak pogrom w Kielcach 4 lipca 1946 r. Na pewno nie jest usprawiedliwieniem rzekoma lub rzeczywista inspiracja najpierw niemiecka, a w Kielcach ubecka. Polskich sąsiadów miano umiejętnie sprowokować do morderczego szaleństwa, ale żadnej prowokacji nie uda się przeprowadzić, jeżeli nie pada na odpowiedni grunt. Trzeba dyszeć nienawiścią, trzeba mieć rabunek we krwi, aby dać się komukolwiek poprowadzić za rękę do zbrodni.