To mimo wszystko zaskoczenie. Jarosław Kaczyński postanowił nie robić dobrej miny do złej gry i zmusił marszałka Sejmu Marka Kuchcińskiego do dymisji. Do tej pory PiS wydawał się teflonowy – cokolwiek się nie działo, ukrywał, przeczekiwał, mataczył i jakoś szło. Premier Beata Szydło odeszła po cichu dopiero kilka miesięcy po aferze z nagrodami dla siebie i ministrów swojego rządu, prezes NBP Adam Glapiński ostał się na stanowisku mimo doniesień o absurdalnie wysokich pensjach dla swoich współpracowników.
Czytaj też: PiSancjum. Dygnitarze „dobrej zmiany” są butni i zachłanni
Ta dymisja Kuchcińskiemu się po prostu należała
Marszałek Sejmu na dymisję zasługiwał od dawna, jak mało kto. To Kuchciński zarządził nielegalne głosowanie nad budżetem państwa w Sali Kolumnowej w 2016 r., nieustannie na różne sposoby ograniczał dostęp dziennikarzy, organizacji społecznych i po prostu obywateli do Sejmu, zarządzał nagłe nocne głosowania albo odwlekał inne w nieskończoność, prześladował posłów opozycji, odbierając im głos czy nakładając seryjnie kary finansowe. Wszystko dla partyjnego interesu. I za to Kuchciński powinien przede wszystkim odpowiedzieć.
Kiedy się słucha oficjalnego tłumaczenia marszałka i wyraźnie zdenerwowanego prezesa PiS, w zasadzie nie wiadomo, dlaczego Kuchciński musiał odejść teraz. On sam stwierdził, że nie złamał prawa i obyczajów, co powtórzył Kaczyński. Prezes PiS, przemawiając do dziennikarzy, próbował tej samej taktyki co zwykle: najpierw mówił, że wszystko to „wina Tuska”, bo były szef PO też kiedyś latał do Gdańska, a potem zapowiedział „wprowadzenie rygorystycznych uregulowań”.