Nie chodzi przy tym akurat o oczywistą dyskryminację ze względu na stan cywilny (niezamężność – sic!) pań wiernie do tej pory służących instytucji Kościoła, której dopuścił się ich przełożony, czyli arcybiskup, pod wpływem nagłego olśnienia ideologicznego, obsesji osobistych czy rachub politycznych.
Czytaj też: Kościół w czasach zarazy
Śmieciówki zamiast umów o pracę
Rzecz w tym, że arcybiskup (kuria czy, szerzej, Kościół) zatrudniał kobiety na podstawie umów cywilnoprawnych, nazywanych nie bez racji śmieciówkami, podczas gdy charakter ich obowiązków w oczywisty sposób wymagał formuły klasycznej umowy o pracę.
Panie pracowały w zespole prasowym nie od tygodnia czy dwóch, lecz dużo dłużej. Biuro siłą rzeczy musiało być strukturą zorganizowaną, a jego działalność planowana, oparta na podziale zadań itd. Ba, jedna ze zwolnionych pełniła nawet funkcję szefowej, co świadczy o hierarchii. Nienormowane godziny pracy wynikały zaś z natury funkcjonowania mediów. Zresztą, jak dowodzą eksperci, zadaniowy czas pracy bynajmniej nie wyklucza uznania zatrudnienia za pracownicze.
Panie powinny zatem, powtórzmy, mieć podpisane z kurią umowy o pracę, i to już na czas nieokreślony. Przysługiwałby im okres wypowiedzenia, obowiązywała pisemna forma wypowiedzenia, i to z podaniem przyczyn, tak by kobiety mogły np.