Wygrana opozycji w Senacie jest przede wszystkim zwycięstwem moralnym tych wyborców, którzy chcieli przerwać dobrą zmianę à la PiS. Pokazuje, że jednak mają (mamy) siłę. Że kartka wyborcza się liczy. Takie podbudowanie moralne będzie potrzebne wiosną przyszłego roku, kiedy odbędą się wybory prezydenckie. Są podobne – cała Polska staje się „okręgiem jednomandatowym”.
Tyle że opozycja i popierający ją obywatele mają poważny problem – nie widać kandydata. Donald Tusk, do niedawna pewniak, może wybrać karierę europejską. Robert Biedroń, który jeszcze rok temu uzyskiwał w sondażach prezydenckich obiecujące notowania, sam sobie odebrał wiarygodność, nie dotrzymując słowa o kandydowaniu do Sejmu, gdy zdobył mandat europejski. Adam Bodnar? Zaprzecza takim ambicjom. Ale bywają sytuacje ostateczne. Odbicie urzędu prezydenta oznaczałoby zatrzymanie machiny legislacyjnej PiS, bo partia Jarosława Kaczyńskiego nie ma w Sejmie dwóch trzecich głosów koniecznych do odrzucania prezydenckiego weta.
Czytaj też: Kto dziś świętuje, a kogo zabraknie w Sejmie i Senacie?
Nawet PiS nic tu nie wykugluje
Zwycięstwo w Senacie daje opozycji możliwość spowolnienia o 30 dni maszynki legislacyjnej PiS. Tyle bowiem ma izba na zajęcie stanowiska w sprawie sejmowych ustaw. Nic tu się nie da wyczarować – jeśli stanowiska nie zajmie, ustawę uznaje się za zaakceptowaną.
Przejęcie Senatu daje niebagatelny z moralnego, ale i praktycznego punktu widzenia wpływ na wybór Rzecznika Praw Obywatelskich.