Na ostatniej okładce „Zielonego Sztandaru”, partyjnej gazety ludowców, napisano na czerwono „Sukces wyborczy PSL” i dalej „Jak PSL – Koalicja Polska uratowała lepszą politykę”. Uwierzyli, że nie muszą już walczyć o przetrwanie, ale weszli na drogę nabierania coraz większego znaczenia. – To był kluczowy moment w mojej dotychczasowej politycznej drodze i dla całego PSL. Zaryzykowaliśmy, choć mało kto dawał nam szansę na przekroczenie progu wyborczego. Teraz jesteśmy zobowiązani budować partię chadecką, centrową i ogólnonarodową – mówi Władysław Kosiniak-Kamysz.
PSL z wynikiem nieco ponad 8,5 proc. zdobył 1 578 523 głosy i 30 sejmowych mandatów. Przypomnijmy, że w 2015 r. ludowcy, po ośmiu latach w koalicji z PO, zdobyli 780 tys. głosów, ledwo prześlizgnęli się do Sejmu (5,13 proc.) i wprowadzili 16 posłów. Ale też, gwoli ścisłości, cztery lata temu PSL i Kukiz’15 zdobyli łącznie ok. 14 proc., a teraz – startując razem – o ponad 5 pkt proc. mniej. To skłania do bardziej realistycznej oceny sukcesów ludowców.
Pomysł, że PSL idzie oddzielnie w wyborach do Sejmu, powstał w momencie, kiedy Kosiniak-Kamysz przeżywał trudne chwile po eurowyborach. W partii słyszał docinki, że razem z Platformą popiera lobby homoseksualne, że na UW oklaskiwał Leszka Jażdżewskiego, który zaatakował Kościół. Nasz rozmówca z PSL twierdzi, że prezes bardzo przeżywał zarzuty, że spycha Stronnictwo w kierunku światopoglądu lewicowego. A przecież cała jego rodzina blisko trzyma z hierarchami kościelnymi. – Dobrze się stało, że do eurowyborów poszliśmy razem, bo gdybym wtedy nie dołączył do Koalicji Europejskiej, to wszyscy by mi wypominali, że była szansa wygrać, ale przeze mnie się nie udało – mówi prezes PSL.