Na stopień generała sans suffixe (fr.: bez dodatków, jako że każdy inny stopień generalski ma jakiś dodatek, „brygady” czy „dywizji”) awansowano tym razem aż dwóch generałów broni: Rajmunda Andrzejczaka i Jarosława Mikę. Gen. Andrzejczak jest Szefem Sztabu Generalnego, czyli teoretycznie „pierwszym żołnierzem Rzeczpospolitej”, a gen. Mika – Dowódcą Generalnym Rodzajów Sił Zbrojnych RP, który w czasie pokoju dowodzi niemal całym wojskiem, przygotowuje je do działań bojowych. W tej układance jest jeszcze trzeci generał – Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych gen. dywizji Tomasz Piotrowski, którego zadaniem jest dowodzenie operacyjną częścią wojska na wypadek wojny. Ponieważ w czasie pokoju jego zadania są mniejsze (przygotowanie planów, zorganizowanie „wojennego” systemu dowodzenia, szkolenie personelu dowódczego, dowodzenie polskimi misjami wojskowymi za granicą itp.), dla tego stanowiska przewidziano niższy stopień etatowy – generał broni. Ale i tak jest to pierwszy przypadek w historii Wojska Polskiego od czasów wojów Mieszka I, że mamy w czynnej służbie dwóch czterogwiazdkowych generałów. I choć był moment, że żyło jednocześnie trzech marszałków Polski, w tym jeden Rosjanin, to jednak w Wojsku Polskim służyli jeden po drugim, ale nigdy jednocześnie.
Czytaj także: MON w natarciu, czyli szybki plan Błaszczaka
Czego potrzebuje polska armia
Mam jednak wrażenie, że te awanse, a także podpisany 10 października Plan Modernizacji Technicznej Wojska Polskiego na lata 2021–2035 (PMT 21-35), mają pokazać, że wojsko rośnie w siłę, a nasz kraj staje się regionalną potęgą.