Kraj

Poczekalnia pani Basi

Jeśli PiS przeprowadza jakieś zmiany organizacyjne w strukturach, to nie po to, aby te struktury działały lepiej. To czasami, ale rzadko, może być efektem ubocznym. Głównie zaś chodzi o to, aby kogoś usunąć lub przeciwnie – zatrudnić oraz dorwać się do pieniędzy.

Jedna z ważniejszych prerogatyw wynikających ze sprawowania władzy – dla PiS chyba nawet najważniejsza – to możliwość rozdzielania stanowisk w różnego rodzaju agencjach, funduszach i przedsiębiorstwach (spółkach) państwowych. Żaden rząd nie był od tych pokus wolny, ale zarówno rządy Szydło, jak i Morawieckiego wyznaczyły tu nowe niekonwencjonalne standardy. Szczególnie łakomym kąskiem są spółki Skarbu Państwa (SSP). Nadzór nad nimi pozwala nie tylko oferować intratne posady, umożliwiające poczynienie dużych osobistych oszczędności na starość, ale także pośrednio ukierunkowywać wydatki spółki na bliskie sercu, choć nieefektywne albo kompletnie niezwiązane z jej działalnością, cele. Podział nadzoru nad takimi spółkami między poszczególnych ministrów był dotychczas ważnym elementem umowy koalicyjnej, bo każdy chciał mieć „swój kawałek podłogi”.

Napisałem „był”, bo w nowym rządzie powołano Ministerstwo Aktywów Państwowych, któremu zamierza się przekazać ok. 300 (inne źródła podają, że 400) spółek, a na czele którego stanął główny aktyw PiS, czyli Jacek Sasin. Decyzja ta spodobała się Janowi Rokicie, który w tygodniku „Wprost” napisał, że nastąpił „powrót zdrowego rozsądku” i wyraził nadzieję, że Morawiecki „wykaże teraz konsekwencję” i doprowadzi do końca proces przekazywania SSP pod rządy Sasina. Mniej entuzjazmu, ale – jak mi się wydaje – sporo zrozumienia dla tej decyzji okazał Adam Grzeszak w tekście „Sprzedawca konfitur” (POLITYKA 47). Choć w nierównym stopniu, obaj publicyści wyrażają nadzieję, że mniej teraz będzie woluntarystycznych, podyktowanych partyjnym bądź branżowym interesem decyzji, mniej nepotyzmu i marnotrawstwa.

Polityka 49.2019 (3239) z dnia 03.12.2019; Komentarze; s. 11
Reklama