Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Sprawa Banasia. Dlaczego służby specjalne nas nie chronią?

Mariusz Kamiński, Marian Banaś i Piotr Gliński w Sejmie Mariusz Kamiński, Marian Banaś i Piotr Gliński w Sejmie Andrzej Hulimka / Forum
W sprawie Banasia służby pokazały, że interes państwa nie jest dla nich najważniejszy. Prezes NIK w swej niechęci do złożenia dymisji obnażył prawdziwe intencje prokuratury, CBA, ABW oraz ich nadzorców.

Mimo apeli i wniosków opozycji, niemal taśmowo wypuszczanych w świat artykułów i materiałów telewizyjnych, które w ostatnich miesiącach stawiały pod znakiem zapytania prawdziwość oświadczeń majątkowych Mariana Banasia, PiS i opanowane przez tę partię służby przez niemal cztery lata nie kiwnęły palcem.

Od listopada 2015 r., gdy obecny prezes NIK wszedł do rządu, nie potrafiły skutecznie prześwietlić jego majątku ani powiązań z ludźmi, którzy sami już dawno powinni znaleźć się pod okiem służb. Zrobiły to dopiero, gdy trzeba było przycisnąć Banasia, bo sprawa nawet nie tyle wypłynęła na wierzch, ile rozlała się tak szeroko, że zaczęła podtapiać PiS. Dopiero wtedy okazało się, że CBA zbadała jego majątek, prokuratura z prędkością błyskawicy wszczęła śledztwo, a ABW postępowanie kontrolne, które oznacza automatyczne odebranie Banasiowi dostępu do tajemnic państwa.

Czytaj też: Syn Banasia zarabiał dzięki PiS, teraz może pogrążyć ojca

Dymisje w służbach powinny się sypać

Przypomnijmy: nie mówimy o szeregowym radnym czy nawet pośle, ale o człowieku, który przez ostatnie cztery lata zajmował najważniejsze stanowiska z punktu widzenia bezpieczeństwa finansowego państwa – byłego szefa Służby Celnej, Krajowej Administracji Skarbowej, a wreszcie ministra finansów i szefa NIK. Miarą totalnej degrengolady służb i ich funkcjonariuszy jest to, że przez długie lata żaden nie ruszył palcem, by zrobić w tej sprawie raban. O postawie PiS nie ma sensu więcej pisać – wszystko zostało powiedziane. Ale sprzeniewierzenie się dziesiątek, a może i setek funkcjonariuszy misji, do której zostali powołani, a która każe im w takich sytuacjach reagować, musi budzić zdecydowany sprzeciw opinii publicznej.

Reklama