Jest oficjalne potwierdzenie, że ks. Tymoteusz Szydło poprosił papieża Franciszka o zgodę na przeniesienie do stanu świeckiego. Informuje o tym oświadczenie adwokata Szydły przesłane Katolickiej Agencji Informacyjnej. W praktyce oznacza to, że duchowny chce przestać być duchownym, odejść z kapłaństwa, zająć się w życiu czymś innym.
Ks. Szydło stanął w prawdzie
Ks. Szydło podaje jako powód kryzys wiary i powołania kapłańskiego. Potraktujmy to poważnie. Wielu młodym ludziom – Szydło ma 27 lat, został wyświęcony w 2017 r. – którzy poszli do seminarium duchownego, to się zdarza. I może im prędzej, tym lepiej dla nich, ich rodzin i parafian. Kapłan, który musi udawać wiarę i poświęcenie się misji, w którą nie wierzy, jest społecznie dysfunkcjonalny. Trzeba oddać ks. Szydle, że stanął w prawdzie.
Za życiowe decyzje odpowiadamy przede wszystkim my sami. W oświadczeniu adwokackim ks. Szydło tej odpowiedzialności się nie wyrzeka. Jest lojalnym synem swojej matki i rodziny, nie szuka w niej winnych. Ale wolno pytać, czy gdyby nie nadano jego święceniom rangi niemal zdarzenia państwowego, a była premier Beata Szydło na to nie przyzwalała, ks. Szydło miałby miększe lądowanie po życiowym falstarcie?
O prywatności należy zapomnieć
Młody duchowny oczekiwał poszanowania jego prawa do prywatności. Ale w jego sytuacji i wskutek rozgłosu, jaki nadano jego sprawie, trudno było tego oczekiwać. Było to raczej pobożne życzenie, jeśli nie wyraz pewnej naiwności. Młyny kościelne mielą może wolniej niż polityczne, ale z podobnymi skutkami: o prywatności należy zapomnieć.
Tak czy inaczej – historia ks. Tymoteusza brzmi smutno w kategoriach ludzkich i rodzinnych, bo oznacza przekreślenie jakichś marzeń i nadziei. A także długie zmagania moralne, psychiczne i duchowe ze skutkami tej porażki.