Zwycięstwo Małgorzaty Kidawy-Błońskiej było bardzo wyraźne. Na wicemarszałek Sejmu zagłosowało 345 członków konwencji krajowej PO, na prezydenta Poznania Jacka Jaśkowiaka – 125. W poprzednich prawyborach przed dziewięcioma laty Bronisław Komorowski równie wyraźnie wygrał z Radosławem Sikorskim, żeby potem zwyciężyć w wyborach. Teraz tak łatwo nie będzie.
Czytaj także: Kidawa-Błońska z dworku do wielkiej polityki
Kidawa-Błońska miała wygrać
Przede wszystkim same „prawybory” nie były udanym przedsięwzięciem. Grzegorz Schetyna mówił, że chodzi o tchnięcie w partię nowego życia, impuls dający energię, ale wszyscy wiedzieli, iż bardziej zależy mu na odsunięciu w czasie debaty na temat swojego przywództwa. „Prawybory” piszę w cudzysłowie, bo nie uczestniczyli w nich wszyscy członkowie Koalicji Obywatelskiej czy nawet partii, tylko członkowie krajowej konwencji.
Całą imprezę udało się uratować w ostatniej chwili, gdy do konkursu nieoczekiwanie stanął prezydent Poznania. W innym wypadku pomysł Schetyny zakończyłby się kompromitacją. Kidawa-Błońska była wciąż zdecydowaną faworytką, dlatego na rywalizację z nią nie zdecydowali się nawet ci politycy PO, którzy mieliby wielką ochotę na nominację, jak wspomniany Sikorski czy Bartosz Arłukowicz.
Sama kampania była niemrawa, niemal pozorowana.