W południe w warszawskiej Hali Expo w obecności ponad 2 tys. działaczy i sympatyków PiS Andrzej Duda oficjalnie rozpoczął kampanię wyborczą. Prócz niego na konwencji wystąpił Jarosław Kaczyński, lider obozu Zjednoczonej Prawicy, który od dawna nie przemawiał publicznie (zachwalał drogę polityczną Dudy, nazwał go „kandydatem marzeń” i „ostoją obrony konstytucji”). Przemawiał premier Mateusz Morawiecki, a także – niespodziewanie – Beata Szydło. Godzinę przed rozpoczęciem konwencji Duda otrzymał od rady politycznej PiS – ponad 300-osobowego grona najważniejszych członków partii – formalne poparcie. Zaproszono też koalicjantów: Zbigniewa Ziobrę i Jarosława Gowina. Ale nie znalazło się dla nich miejsce przy mikrofonie.
Dla PiS to gra o wszystko
Dla partii Kaczyńskiego wybory prezydenckie to kluczowa rozgrywka. Porażka Dudy oznaczałaby wstrzymanie kluczowych projektów i być może przedterminowe wybory. Bez Senatu i Pałacu Prezydenckiego PiS nie mógłby rządzić dalej. – Zaczynamy jak zwykle z pompą, w naszym sprawdzonym stylu, z wielkim wsparciem dla Andrzeja ruszamy po kolejne pięć lat – zdradza jeden ze sztabowców. Konwencja to podsumowanie prezydentury – oczywiście jako pasma nieustających sukcesów. Całe sobotnie wydarzenie miało być pokazem jedności i siły.
Partia nigdy w tej materii nie oszczędzała. Pięć lat temu na konwencję prezydencką, również w Hali Expo, wydała prawie 400 tys. zł. Na samo konfetti poszło wtedy 10 tys. zł.
Kłopoty Zjednoczonej Prawicy
Ile by tego konfetti teraz nie wystrzelono, to nie przykryje kłopotów PiS. W piątek nie mówiło się o niczym innym niż